Rozdział 44, Noc wyznań...

55 11 7
                                    


- Co ty zrobiłeś? – gdyby złym elfom para z uszu leciała, to kaptur Teorellisa zamienił by się w balon napełniony gorącym powietrzem.

- To się nazywa być miłym, gdybyś nie wiedział – odpowiedziałam, nalewając sobie wódki i przysuwając popielniczkę bliżej.

- Czekaj... ty tak... – Książę nie zdążył dokończyć, bo opróżniłam szklankę.

- Czy... czy to jest... woda? – zapytał w ponownie na stałej ciszy Mistrz Śmierci, czego nikt się nie spodziewał. On w obecności swego pana, nie odzywał się nie pytany.

- Nie. Jakkolwiek niemożliwe to by się nie wydawało, to nie jest woda – odezwał się, również niespodziewanie dla wszystkich Velyth – A teraz, kto zgadnie po co mu to?

Podniósł i zaprezentował wszystkim małą, płaską miseczkę, zanim postawił ją przede mną. Wyciągnęłam z kieszeni papierosy i amulet zapalający.

- Ty jeszcze palisz? – Książę, który domyślił się pierwszy, nawet nie spojrzał wrogo na Velyth, tak ta wieść nim wstrząsnęła.

Nie odpowiedziałam, ponieważ akurat zajęłam się przypalaniem papierosa. Zostało mi pół paczki i zaczęłam się zastanawiać, skąd wziąć nową. Nie chciałam kupować byle czego spod blatu jakiejś karczmy, tylko porządny towar. Taki z najwyższej półki, który można było dostać w trafice, ale na własne nieszczęście żadnej nie mogłam znaleźć.

- Ile żyłeś z ludźmi? – Jego Jasność w końcu odzyskał głos.

- Wystarczająco długo – odpowiedziałam wymijająco, żeby nie skłamać.

Książę upił łyk ze swojego kufla, po czym przeniósł spojrzenie ze mnie, na Vel. Było to wyjątkowo krótkie spojrzenie, po którym przechylił naczynie i wypił do dna.

- Loraralei Raeran Aeven Elakalyn – powiedział, nieco za głośno odstawiając kufel, a ja zauważyłam, że ręka mu trochę drży.

Velyth zasiedział się, nie spodziewając się czegoś takiego, więc musiałam kopnąć go pod stołem.

- Velyth Lythdral Llendram Darendu – wykrztusił, próbując zachować powagę na twarzy i jednocześnie próbując mi oddać.

Wydało mi się, że jest to jak jakiś rytuał zapoznawczy. Bardzo, bardzo poważany przez uszastych, czy jasnych, czy ciemnych. Książę skinął z powagą głową i obrócił się w stronę Gerga. Chłopak zmieszał się i utkwił wzrok we własnym kuflu. Żeby nikt nie pomyślał, że to oznaka braku szacunku, natychmiast wyjaśniłam:

- Jest w Akademii pod przybranym imieniem.

- Nie!... To jest tak... to znaczy... – Gerg wziął głęboki oddech zamykając oczy – Ty oczywiście wiesz wszystko... Gregory... Gregory Hektor Bourcier...

W mojej głowie, jak w wyszukiwarce google, natychmiast wyskoczyła mi krótka informacja: drugi książę koronny Talles. Ten, który wedle podawanym opinii publicznej informacjom, wyjechał gdzieś na wieś, do jakiejś uczelni, uczyć się prawa i finansów, żeby stać się jakimś ministrem i pomagać starszemu bratu, któremu do koronacji zostały trzy lata.

- Zawsze chciałem spytać, czy was nie szukali w Akademii, wasza książęca mość? – przerwałam milczenie, nalewając sobie jeszcze – Przecież chyba powinni domyślić się, dokąd uciekliście.

- Domyślili się i sprawdzili, ale mnie tu wtedy nie było. Specjalnie się spóźniłem – wyjaśnił Gerg, a po chwili dodał – I bardzo cię proszę, nie wygłupiaj się.

- Wybacz, więcej nie będę – opróżniłam kolejną szklankę i poczułam przyjemne ciepło, rozchodzące się po ciele – A tak poza tym... Lesshalee Feraraheal.

Elf...ka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz