Rozdział 57, Na skraju Tajemnic...

60 10 2
                                    


Elion, pomimo fascynacji rozwijającym się przedstawieniem, zauważył, jak ciemny usłyszawszy, że dziewczyna użyła eliksiru miłosnego, natychmiast odwrócił się i wybiegł z sali. To zaciekawiło pół krwi jasnego jeszcze bardziej, niż przyszły sąd nad dziewczyną, która złamała nie tylko prawo karne, ale i zasady Oka Cyklonu, co tu było nawet poważniejszym przestępstwem.

Podążył za ciemnym, którego o ile pamiętał, Lesshalee przedstawił jako Velyth i tak jak on, minął zdziwionego odźwiernego. Wypadł na ulicę i rzeczywiście zobaczył coś ciekawego.

Stanął jak wryty przed drzwiami i zapatrzył w mrok uliczki. Ludzie prawdopodobnie nic by nie zobaczyli, ale on dobrze widział jasnego i ciemnego. Pewnie gdyby był ciemnym, widok miałby więcej detali, bo ciemni widzieli w mroku tak dobrze jak sowy, ale tego co zobaczył i tak mu wystarczyło.

Ciemny był oparty plecami o ścianę, do której przyciskał go jasny. Lesshalee całował Velyth z żarem i pasją, o którą trudno go było podejrzewać. Chociaż o ile zauważył, pomimo psotnej i... trochę jakby... dziecinnej osobowości, jasny był zdecydowany i wiedział czego chce.

Elion wiedział ile jest rodzai eliksirów miłosnych i jak one działają. Te najprostsze były po prostu afrodyzjakami, i ich efektywność zależała od stężenia. Tu było wyraźnie widać, że stężenie było duże. Elion nie mógł tylko zrozumieć dwóch rzeczy.

Jak Lesshalee udało się w ogóle wyjść z Oka Cyklonu, nie rzucając się na pierwszą mijaną po drodze osobę (przy dużym stężeniu płeć partnera zupełnie traciła znaczenie, a otruty tracił rozum na kilka godzin). Chociażby na Willow, która zdołała zamienić z nim kilka słów z bliska. Jasny był w stanie się utrzymać tak długo, by wyjść z tłumu ludzi.

Drugie pytanie miało właściwie dwie części: dlaczego ciemny właściwie poszedł za jasnym? I dlaczego go nie odepchnął? Jest wyszkolonym wojownikiem, mógłby...

Drzwi za jego plecami skrzypnęły. Z jakiegoś powodu Elion, zanim zdążył pomyśleć, cofnął się i zaparł się plecami o drzwi. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, co by było, gdyby ktoś to zobaczył. I zrozumiał, że tych drzwi to on długo nie da rady przytrzymać, jeśli przyszło by co do czego.

Nagle zdał sobie sprawę, że chroni te uszastą parkę przed straszną śmiercią. I nie wiedział... nie rozumiał sam siebie, dlaczego właściwie to robi.

Duży cień nagle spadł z nieba w uliczkę i zasłonił obydwoje. Nie minęła nawet minuta, kiedy skrzydlate stworzenie podobne do gryfa ponownie wzbiło się w nocne niebo. Obydwaj uszaści zniknęli razem z nim.

Elion westchnął i odsunął się od drzwi. Prawie natychmiast przez nie wypadł brat Lesshalee i z paniką w oczach się rozejrzał. Zobaczywszy Eliona, chyba trochę zbladł, ale tego Elion nie mógł z pewnością stwierdzić w mroku. Jasny zawahał się chwilę, za nim zapytał:

- Gdzie oni?...

- Polecieli. Chyba na gryfie... albo czymś takim – odpowiedział Elion, przyglądając mu się uważnie.

- Ah... – wydawało się, że jasny odetchnął.

- Nie cieszył bym się przed wcześnie – powiedział mimowolnie pół krwi, ponownie zerkając w niebo – W tym stanie, to oni mogą z niego spaść...

- „W tym stanie"?! – przeraził się Erlareo i złapał go za ramię – Co masz na myśli, mówiąc: „w tym stanie"?!

Elion spojrzał na niego wymownie, po czym zjadliwie dodał:

- Właściwie nigdy bym nie pomyślał, że ten króliczek, to taki miłośnik mocnych wrażeń.

- Spędził byś dzień, zrozumiał byś... – mruknął jasny spoglądając w wąski pasek nieba nad uliczką. Potem odwrócił się i z powagą spojrzał Elion w oczy – Mogę cię prosić, żebyś o tym nikomu nie mówił?

Elf...ka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz