Rozdział 30, Podział komórkowy...

62 14 4
                                    


Ciemny mi nie uwierzył, ale nie mogłam się z nim o to pokłócić, ponieważ zmilczał. Natomiast królik wyszedł nawet zjadliwie, tylko był bardzo ostry i należało każdy kęs popijać wodą. W trakcie jedzenia Velyth tylko spojrzał na mnie wymownie, jakby potwierdzało to moją niezdatność do gotowania.

Kuchnię musiałam sprzątnąć i umyć z gryzącego pyłu sama. Wyniosłam też cały bezużyteczny złom, drzazgi i wióry pozostałe z wyposażenia i myszkując po sąsiednich domach, naniosłam brakujących rzeczy. Velyth w tym czasie siedział sobie na uboczu i obserwował przez jakiś czas, zanim znowu nie przystąpił do ćwiczeń, tym razem bez broni. Lynksa wciąż nie było, a obydwie skrzydlate hybrydy, korzystając, że nigdzie się nie spieszymy, latały po okolicy.

Po południu wyciągnęłam Vel ze sobą, by lepiej przyjrzeć się miastu. Po drodze natknęliśmy się na wiele różnych stworzeń, różnego stopnia przyjazności, od zwykłych królików, do wielkich węży, grubszych niż ramię dorosłego mężczyzny i długich na kilka metrów. Velyth przydał się doskonale, zabijając je błyskawicznie, kiedy tylko wystawiały łby z ich kryjówek, by capnąć któreś z nas za nogę. Nie mogłam jednak stwierdzić, co nastąpiło by potem, ponieważ obejrzawszy jedną z obciętych głów, zauważyłam kły jadowe, a jednak ciała tych węży były umięśnione, jak u pytona, jakby przystosowane, do łamania kości. Choć, kto wie, może jad działał u nich na przykład zwiotczająco i paraliżująco i pozwalał łatwiej zgnieść ofiarę?

Z ciekawszych miejsc, które znaleźliśmy, była siłownia. Był to budynek przypominający trochę wielką halę gimnastyczną, pełną sprzętu do ćwiczeń. Tuż obok, w mniejszym budynku znajdował się składzik broni wszelakiej, od noży, przez miecze i topory, po łuki i kusze. Właśnie oglądając to miejsce, przypomniało mi się, że ciemny obiecał mnie uczyć bić się, i wymogłam na nim, że zaczniemy od jutrzejszego rana. Jednocześnie nastraszyłam go, że w zamian ja będę pomagać mu każdego dnia zwalczać strach przed lataniem na wysokościach. Ze zdenerwowania aż pokroił na drobno jakąś wielką skolopendrę (mamusiu! Ten robal miał dwa metry długości!), która nie w porę wylazła ze swojej dziury.

Przez następne kilka dni, nie działo się nic ciekawego (oprócz ciepłego deszczu, w którym to skakałam sobie wesoło przez pół godziny, ale tak, by nie zobaczył mnie ciemny), tylko wdrażaliśmy rutynę w życie. Okazało się, że Velyth umie gotować jeszcze mniej niż ja i pozostawił mi ten zaszczytny obowiązek, ponieważ królika spalonego na węgiel nawet muchy nie chciały jeść.

Codziennie rano, jeszcze przed śniadaniem, ćwiczyłam z Velythem ciemną sztukę władania bronią, a po południu lataliśmy nad miastem i okolicą. Także oboje byliśmy szczęśliwi, jak cholera. Ja, ponieważ jednak się okazało, że elfie ciało ma granice gipkości i ja je powinnam pokonać, a Velyth, ponieważ robił się blado szary (czyli bladł) i sztywniał jak kołek, tylko na samą myśl o oderwaniu się od matki ziemi. Mimo to oboje wiedzieliśmy, że musimy sobie z tymi naszymi słabościami poradzić, żeby przetrwać bez większych problemów. Nawet błysnęłam erudycją i powiedziałam to powiedzonko, o tym, że im więcej potu i łez na treningu, tym mniej krwi w prawdziwej potyczce. Ciemny zgodził się z tym w stu procentach i od tamtej pory nawet trochę mniej bladł.

Nocami, razem z Reo, studiowaliśmy wspomnienia wrogiego agenta, próbując opracować chociaż jakiś plan działania, aby pokrzyżować wrogiej agenturze jakieś plany. Jamesowie Bondowie byli z nas marni, o czym sami doskonale wiedzieliśmy i nawet nie liczyliśmy na zniszczenie całej agentury.

Cała ta sielanka skończyła się pewnego pięknego dnia, kiedy rankiem, po treningu w siłowni, nagle zauważyłam drzwi z dwóch kamiennych płyt, prowadzące do pokoju, w którym jeszcze nie byłam. I jak to w bajkach bywa, poszłam się temu przyjrzeć, zabierając ze sobą Velyth dla towarzystwa. Pokój był całkiem spory, wyłożony żółtymi, kamiennymi płytami, z wysokim sufitem pod którym na łańcuszku wisiała magiczna kula oświetleniowa, a to, co przykuwało w nim uwagę, to to, że wszędzie było widać rysy, jakby ktoś próbował ciąć kamień czymś bardzo ostrym.

Elf...ka?Where stories live. Discover now