Rozdział 67, Zniszczone spotkanie...

54 8 2
                                    


Ślizgiem zajechałam pod drzwi. Zatrzymałam się, uspokoiłam oddech i zapukałam. Usłyszałam: wejść, no i weszłam, nastawiając się na pokorę i skruchę.

- Najmocniej przepraszam za moje karygodne spóźnienie – powiedziałam od progu, przybierając skruszoną postawę.

Ukradkiem rzuciłam okiem po loży. Po lewej moja paczka – szlachetna trójka siedząca na kanapie, od strony drzwi stał Lar, od strony balkonu Reo. Kanapa była dość duża i obaj bez problemu by się zmieścili, ale wyglądało na to, że w towarzystwie tatusia nie tytułowani nie mogą siedzieć.

Trochę mnie kusiło się przedstawić, żeby bezczelnie usiąść, zarzucić nogi na stół i zapalić. Żeby tatuś Lora poczuł się tak nie na miejscu jak teraz mój brat i reszta moich przyjaciół.

Po prawej stronie też stała kanapa, a po obu jej stronach stali dwaj dumni i bladzi Mistrzowie Śmierci, najwyraźniej ochroniarze rodzinki Lora. Na samej kanapie pośrodku siedział głowa rodziny. Piękny był. Złote włosy, złote oczy, jasna skóra. Jednak widać było, że jest starszy. Nie miał zmarszczek ani siwizny, ale jego wyraz twarzy i oczu był poważny, dojrzały taki. Był ubrany w złoty kubrak, białe spodnie i jasnobrązowe, wysokie buty.

Po obu jego stronach siedziały dwie elfie, jasne piękności, aż się prawie zakrztusiłam z zazdrości. Promieniowały jak jakiś polon. W sensie, nie tylko pięknem, ale również czymś niebezpiecznym, jak radioaktywność i dało się między nimi wyczuć wyraźną wrogość. Jedna była w żółtej, druga w lawendowej sukni, jak dla kontrastu. Obie miały złote włosy, ta w żółtym miała je upięte w wysoki kok, ta w lawendowej miała je rozpuszczone, ale przykryte drobną siateczką, ozdobioną maleńkimi ametystami. Ta w żółtym miała złote oczy, a ta w lawendowej – fioletowe! Jak fiołki!

Obok elfki w lawendowej sukni, bliżej balustrady balkonu, siedział elfi nastolatek, obrażony na cały świat i patrzący gdzieś na salę ignorując wszystkich wokół. Jego ubranie było dziwne... wyglądało... jak krzyżówka tego, co miał na sobie Tirk'erg, z typowo elfimi strojami. On również miał złote włosy i oczy, jak Lora, jak ojciec... jak macocha?

Postanowiłam rozważyć relacje rodzinne elfów innego dnia, i zaczęłam zwracać uwagę na to co do mnie mówią.

- Więc... to ty – przemówił głowa rodziny mierząc mnie wzrokiem.

- Jeżeli Wasza Jasność spodziewał się Lesshalee Feraraheal, to tak, to ja – ukłoniłam się, grzecznie, aczkolwiek bez zbytniej uległości.

- I Erlareo Tarron Shanan jest twoim bratem?

- Erlareo Tarron Shanan Feraraheal – podkreśliłam – jest moim młodszym bratem.

Wpatrywał się we mnie, groźnie i wymagająco, no a ja w niego, z nieukrywaną ciekawością. Odczuł to i jednak trochę stracił pewności siebie i nieco zmienił pozycję na kanapie.

- A gdzie twój ciemny niewolnik?

Zmrużyłam oczy z wrogością i skrzyżowałam ręce na piersi.

- Mój ciemny nazywa się Velyth, nie jest moim niewolnikiem, a przyjacielem i nie kontroluję jego każdego kroku – część „jak zazdrosna żona" udało mi się zatrzymać dla siebie.

„Gasp" wśród jasnej szlachty wyszedł dość teatralnie. Poza nastolatkiem, który nagle odwrócił się w moją stronę z ciekawością. I o Wielka Matko! W prawym uchu miał mały kolczyk kółeczko! A mnie to kurczę miażdżyli presją społeczną! Gdzie jest sprawiedliwość?!

- Czy ty wiesz, o czym ty mówisz? – niedopowiedziane "szczeniaku" zawisło w powietrzu. Szlachetny rodzic Loraralei spiorunował mnie wzrokiem – Ciemni to wrogowie krwi jasnych. Nie można im ufać.

Elf...ka?Where stories live. Discover now