Rozdział 64, A bal śpiewał i tańcował...

57 10 4
                                    

Moje zwycięstwo! Jakaś dama wywinęła fantastycznego orła na śliskiej, jak lód podłodze, a ja nawet nie pozwoliłam sobie na chichot. Tylko szkoda, że po tym czworo jasnych spojrzało na mnie jak na obcego. Chyba ta moja obojętność ich trochę speszyła. Ale nic. Miałam wyglądać dla ojca Loraralei, jako jasny, godny przyjaciel jego syna, to będę. Kiedy indziej urządzę staruszkowi szok kulturowy.

Cicho przesuwałam się po sali, jak cień moich przyjaciół. Przyglądałam się gościom.

Podziwiałam wystrojonych i odpicowanych mężczyzn, zrobione na anioły na ziemi kobiety. Wszyscy starali się wyglądać zjawiskowo, a z magią na świecie – było to oczywiście możliwe.

"Hmm... Nikt jeszcze nie wpadł na to, by sprawić, żeby sukienki czy ozdoby świeciły się, albo pozostawiały iluzoryczny migoczący ślad. Szkoda... Należało by podpowiedzieć o tym Willow... Może dało by się na tym zarobić? Ale to wszystko później, na razie należy uważnie patrzeć i trzymać twarz cegłą" – zganiłam sama siebie.

Oglądając salę, zauważyłam jedną dziwną rzecz. Czy właściwie osobę. Młodziutką dziewczynę, która mogła mieć jakieś szesnaście, siedemnaście lat. Była smutna, samotna i ignorowana przez wszystkich, chociaż nie wiedziałam dlaczego. Ładna buzia, odpowiednia figura, na której grafitowo szara sukienka układała się dobrze, podkreślając jej wszelkie zalety i z pewnością ukrywając wady. Fryzura wydawała się trochę nie odpowiednia, bo najbardziej przypominała mi krótkie fryzury z lat dwudziestych dwudziestego wieku.

Z podejrzeniem spojrzałam na nią magicznym wzrokiem. Ze zdziwieniem zauważyłam, że na dziewczynie jest zaklęcie odwracające oczy oraz takie, które zacierało rysy osoby je noszącej. A sądząc po tym, co działo się wokół niej i jej reakcji na to, można było sądzić, że nie zdaje sobie z tego sprawy i bardzo przeżywa brak uwagi otoczenia.

"Czy jakiś nadopiekuńczy tatuś w końcu zgodził się puścić swoją córeczkę na bal... Tylko kazał zapakować tak, żeby nikt nawet nie spojrzał? – zastanawiałam się – Ale boski amulet od magi, okazuje się, neutralizuje również magię nie zupełnie skierowaną na mnie... Hmm... Ale puścił dziewczynę samą? Bez opiekuna, albo opiekunki?... A nie, przyszedł typowy, brodaty wojownik z blizną, wbity w odświętną szmatkę, która mu zupełnie nie pasuje i z drobnym kieliszkiem w swojej wielkiej łapie..."

Mężczyzna wręczył napój dziewczynie.

- Lesshalee – wzdrygnęłam się i spojrzałam, co dzieje się bezpośrednio w moim otoczeniu.

Przepiękna Iness stała przede mną. Ciemne włosy opadały na gładkie, nagie ramiona dziewczyny. Przedziałek był nieco z boku, włosy przytrzymywała spinka w kształcie czerwonej róży. Zgrabną szyję okalała diamentowa kolia, w uszach błyszczały kolczyki do kompletu. Oszałamiająca krwistoczerwona sukienka, której nie odmówiłabym założyć, gdyby mi ktoś to zaproponował, wyglądała jak odwrócony, nie do końca rozwinięty pąk róży. Dłonie dziewczyny zakryte były cienkimi, czarnymi rękawiczkami za łokcie.

Iness patrzyła na mnie wyczekująco swoimi ciemnymi oczami, podkreślonymi złotem i czernią.

- Tak słucham? – odpowiedziałam. Coś mi się widziało, że dawne przewidywania właśnie zamierzały się spełniać.

- Ty? To nie wiesz, że należało by skomplementować damę? – dziewczyna nieco zadarła nos.

No cóż, nie wiedziałam.

- Um... a co chciałabyś usłyszeć? – postanowiłam grać bezpiecznie.

Dziewczyna lekko skrzywiła pomalowane na czerwono wargi.

- Na przykład, jak pięknie dzisiaj wyglądam.

- Ale ty zawsze pięknie wyglądasz – odbiłam piłeczkę.

Elf...ka?Donde viven las historias. Descúbrelo ahora