Rozdział 26, Bezkres nieba...

78 15 5
                                    


Załomotano do bramy. Llaeg siedzący na stołeczku przy głównym wejściu, odłożył książkę na bok. Zawarczał coś nie wybrednego pod nosem i zaczął wspinać się po drabince, żeby zobaczyć, kogo wiatr przywiał. Wczorajszego dnia, po zmroku, przybyli bestiarze, którym udało się złapać pięć gryfów. O świcie wysłano do miasta posłańca, który miał poinformować ludzi z listy bogatych i szlachetnych, którzy się tam zapisali właśnie na czas, gdyby bestiarze przywieźli gryfy. Niemożliwe było, żeby ktoś z nich tylko dowiedziawszy się o tym, przypędził na teren hodowli z wywieszonym ozorem. Za „wielcy" byli na takie rzeczy...

W pierwszej chwili myślał, że pod bramą stoją jacyś prości włóczędzy, ponieważ ich ubrania były zniszczone i przyprószone drogowym pyłem. Jednak wielki hocurr przeczył temu wrażeniu. Niesamowite było to, że był wielkości dzikiego. Hodowlane z jakiegoś powodu nie dorastały do rozmiaru dzikich, i jeśli hodowca chciał, żeby jego zwierzątka urosły większe, samice w rui wysyłano na teren dzikiego samca. Młode, które się rodziły, rosły większe, niż matka, jednak wciąż nie tak duże jak ojciec. No i miały znacznie trudniejsze charaktery, co utrudniało tresurę i tylko hodowcy ze znajomościami z najlepszymi trenerami, podejmowali się tego.Więc wielki hocurr, który bez żadnej smyczy trzyma się przy nodze, na pewno kosztował nie małe pieniądze. To świadczyło na korzyść podróżnych, żeby im otworzyć bramę.

- Ek-hoo! – jakiś ciemny kształt bezszelestnie wylądował obok niego na ogrodzeniu.

Llaeg niemal puścił drabinkę. Sowogryf!

- Dzień dobry! – zawołał rześko jeden z przybyłych – Przyszliśmy po torturować szczęścia.

- Dobry! – odpowiedział Llaeg, dając sobie radę z zaskoczeniem – I myślicie, uda się?

- Jeśli ta tabliczka na skrzyżowaniu, to nie żart, to wydaje się to bardzo prawdopodobne.

- Być może... – zgodził się z przybyszem – zaczekajcie chwilę, wpuszczę.

Llaeg zlazł szybko z drabiny i otworzył bramę, zanim nietypowi goście nie postanowili poszukać szczęścia gdzieś indziej. Hocurr i sowogryf – doskonałe świadectwo wypłacalności. A poza tym, nawet jeśli nie, to wszelka informacja o sowogryfach zawsze była ceniona.

Wrota zaskrzypiały i po chwili przybysze weszli na teren hodowli.


***


Miejsce to wyglądało jak stadnina koni, połączona z ranczem. I było tu pełno ludzi, którzy coś robili i strasznie się gdzieś śpieszyli. W najbliższej zagrodzie, w dziwnych uprzężach krępujących skrzydła, chodziły wyginając majestatycznie szyje szare i czarne hipogryfy. Dalej, wzdłuż drogi, stały budynki gospodarcze i stajnie. Nieco dalej, na kolejnym padoku, stały duże drewniane klatki, a w nich niecierpliwie przebierały łapami gryfy. Było ich pięć, a każdy inny, i każdy w innym odcieniu brązu. Ich skrzydła również były skrępowane tymi dziwnymi uprzężami.

- Czy nie zechciał by pan wskazać, gdzie tu się zamienia pieniądze w szczęśliwy los? – zapytałam mężczyznę, który nas wpuścił.

- E-e-e... To tamten dwupiętrowy budynek. Tam jest właściciel i jego sekretarz, i tam należy pytać. I... Pewnie on zniżkę da, za jakiekolwiek wiadomości o tym cudzie – wskazał na skaczącego dookoła mnie gryfka.

- Ah tak. Khm, dziękuję – skinęłam głową i ruszyłam w kierunku biura właściciela.

Velyth podążył za mną.

- Zamierzasz... Podzielić się wiedzą? – zapytał mnie cicho.

- To zależy – wzruszyłam ramionami.

Elf...ka?Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt