Rozdział 8, Spotkanie z górą...

115 15 5
                                    


Hm... bardzo ciekawe... – pomyślałam, gładząc gryfka i przyglądając się dowódcy Hewettowi, który z kolei pożerał wzrokiem moich futrzastych przyjaciół.

- Osobiście nie mam nic przeciwko – szepnęłam do Vel po elficku (wciąż nie miałam pojęcia, jak lokalni go nazywają) – spotkałem tu paru typów, którym jeszcze nie odpłaciłem za przebieżki po lesie...

- Na plaży było czterech? – warknął Velyth.

- Tak.

- Potem ty i hocurr położyliście jeszcze trzech?

- Zgadza się.

- Więc jest w tym lesie jeszcze parę robali, które trzeba zgnieść.

Pomimo, że nasza wymiana zdań wyglądała i brzmiała, jakby ciemny miał do mnie jakieś roszczenia (intonacja, mordercze spojrzenie...), nikt nam nie przerywał. Spojrzałam na hocurra i poinformowałam:

Dwunożni zapraszają na polowanie. Ja i Vel się zgadzamy, pójdziesz z nami?

Kocie oczy przesunęły się podejrzliwie po ludziach, którzy trochę się wzdrygnęli i dotknęli broni, upewniając się, że jest na miejscu.

Pójdę. Oni są wrodzy, jeszcze wam gardła przegryzą we śnie, albo przy posiłku, kiedy stracicie czujność.

Dzięki, kocie – podziękowałam z wdzięcznością i przeniosłam spojrzenie na driadę.

Jestem Lex i tak możesz się do mnie zwracać. Właśnie ci wojownicy poprosili nas o pomoc i zgodziliśmy się. Czy tobie jeszcze czegoś potrzeba, albo jakoś ci pomóc?

Ja... ja jestem Lilaia i... jeśli można... ja... proszę wędrowcze! Bardzo proszę, choć jeszcze trochę leczyć mój układ energetyczny...

Oczywiście, mogę. Choć zajmę się tym trochę później... Chyba, że nie możesz iść z nami?

Mogę. Tylko muszę wziąć kawałek... kawałek...

I na pewno możesz? Nie... nie zakazi ciebie ponownie? W końcu, prawie materialne to było...

Nie, spaliłeś wszystko. Ale ja muszę wziąć ze sobą kawałek... – westchnęła smutno.

W porządku. Bierz.

Spojrzałam na wojowników i dowódcę Hewetta, którzy patrzyli na mnie z ciekawością, a niektórzy nawet z zaskoczeniem.

- Cóż, idziemy wszyscy – zameldowałam.

- I jak zapytałeś drzewną pannę i... bestię? – zainteresował się czarodziej.

- W myślach – wyjaśniłam spokojnie, pod okrąglejącymi oczami wojowników – Zwracam się do nich w myślach, a oni mi odpowiadają.

- Tak, więc... ruszamy?

- Oczywiście. Tylko tam, przy brodzie, krew jest. Piaskiem przysypana, ale konie mogą poczuć.

- To rumaki bojowe! Jak mogły by się juchy bać?! – zawołał jeden z wojowników i spojrzał na mnie, jak na idiotę.

- A skąd tam krew? – zapytał mnie ze spokojem Hewett, ale obdarzył podwładnego miażdżącym spojrzeniem.

- Tam nas napadli zarośnięci bandyci – wyjaśniłam i spojrzałam w oczy wojownikowi, który miał mnie za zupełnego kretyna – A co do koni, skąd mam wiedzieć, jak szkolone? Może one są obojętne na krew, a może wręcz przeciwnie, mają za zadanie jakoś poinformować jeźdźca? A tam jest krew i z tego mogły wyjść nieporozumienia.

Hewett spojrzał na mnie z uznaniem.


* * *


Elf...ka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz