Rozdział 90, Plany misji ratunkowej...

48 7 3
                                    

Kiedy po południu Vel wrócił z wykładów, ja i Viessa miałyśmy już plan. Należało go tylko przedstawić tym, którzy mieli brać w nim udział. Alet wciąż był na wycieczce pod wodzą Mistrza Złodzieja, ale mojego męża mogłyśmy wprowadzić w szczegóły natychmiast.

Velyth spojrzał to na mnie, to na swoją siostrę.

- To najlepszy pomysł, jaki macie? – zapytał.

Viessa parsknęła obrażona.

- Jakieś konstruktywne sugestie? – zapytałam w odpowiedzi.

- Nie wiem, ale Srebrny nie zajdzie pod ziemię.

- Żaden problem. Nie musi iść do podziemi, może zostać na posterunku przy wejściu – stwierdziła ciemna.

Velyth zamyślił się na chwilę.

- I myślisz, że będą się nim dobrze opiekować?

- Spróbowali by nie – Mroczna Dama rozsiadła się wygodniej na kanapie i uśmiechnęła złowrogo.

Velyth westchnął i spojrzał na mnie.

- W porządku. Kiedy wyruszamy?

- Nawet nie bierzesz pod uwagę, że tar może nie chcieć z nami pojechać? – zauważyła ciemna.

- Oh, on pojedzie. Nie musisz się o to martwić – ja i Vel byliśmy jednomyślni co do tego.

Viessa zmierzyła nas podejrzliwym spojrzeniem, ale nic więcej nie powiedziała.

* * *

Przygotowania nie trwały wcale tak długo, jak myślałam, że powinny. Z resztą sama Mroczna Dama została zaskoczona. Okazało się, że przyjaźnienie się ze mną ma wiele zalet – między innymi możliwość poproszenia magów o pomoc.

Viessa wraz ze swym orszakiem przyjechała do miasta konno. I o ile gryf może dorównać parzystokopytnemu w poruszaniu się po ziemi i ja i Velyth moglibyśmy spokojnie pojechać na naszych wierzchowcach do Mrocznych Tuneli, to mogliśmy znacząco skrócić czas podróży otwierając magiczną bramę. Co prawda, nie do Mrocznych Tuneli, bo nie było nikogo, kto znałby jakieś punkty orientacyjne na miejscu, ale do punktów w miastach najbliżej Lasu Ur'Thar Meru – nie było problemu.

W całej akcji uczestniczyli: członkowie ekspedycji – Viesa, jej świta w pełnym składzie (łącznie z Mareth), Velyth i Alet, jako wsparcie moralne ekspedycji występowałam ja z bratem, wsparcia magicznego udzielali – Willow, Elion i Aures, ludzka dziewczyna Loraralei, wraz ze swoim kovenem czarodziejek. Oprócz tego Srebrny i Echo, którzy również mieli zostać przeniesieni razem z nami, oraz komitet pożegnalny, złożony z Aleka, Loraralei, jego kuzynów, Elarana i Gregorego.

Swoją drogą, złodziej i książę bardzo szybko znaleźli nić porozumienia, czy to jako ludzie w gromadzie nie ludzi, czy może jako swoje przeciwieństwa. A może dlatego, że piętnastolatek czuł się wyjątkowy, popisują się przed starszym kolegą swoimi umiejętnościami, a starszy z chłopaków szczerze się tymi umiejętnościami zachwycał.

Jak powiedziała Willow, zaklepanie czasu przerzutu, nie było trudne, ale sam przerzut już był. O ile w domu brama była dostosowana do masowego przenoszenia, i można było skakać do niej i z niej w licznych grupach, to między zwykłymi bramami trzeba było zrobić pięć przerzutów, aby wszyscy cali i zdrowi dotarli na miejsce. Inaczej można było dotrzeć na miejsce w kawałkach...

W pierwszym przerzucie byłam ja, Reo, Vel, Mareth i Alet, w drugim: Viessa i jej świta, a w pozostałych nasze wierzchowce. Oczywiście nic nie mogło iść całkowicie zgodnie z planem.

Z ostatnią parą wierzchowców skoczył też Alek. Oczywiście zachwiał całym procesem, więc wierzchowce, w tym Echo i Srebrny, wytoczyły się na chwiejnych nogach z magicznego kręgu. Sam chłopak też ucierpiał, ale próbował dzielnie się trzymać. Nic sobie nie zrobił z mojej dezaprobującej miny i próbował zbagatelizować całą sprawę.

Elf...ka?Where stories live. Discover now