Rozdział 111, Pojedynek Mistrzów

36 5 4
                                    


- Wasza Wysokość, ale... – Garai wskazał wymownie na moje zakrwawione i podarte ubarania.

- To się przykryje iluzją – powiedziała Willow I niemal w tym samym momencie jeden z avatarów powiedział:

- Możemy się wymienić.

- Widzi pan? Żaden problem – uśmiechnęłam się do generała, a do avatara powiedziałam – Dziękuję, nie trzeba, iluzja Will wystarczy.

Założyłam ponownie płaszcz i go zapięłam pod szyję, a nasza czarodziejka szepnęła kilka słów i pstryknęła palcami, a wszelkie ślady krwi i rozdarcia znikły, jakby nigdy ich nie było. Chociaż jeśli by ktoś materiał pomacał, poczół by różnicę pod palcami. Nieco teatralnie otrzepałam płaszcz i sięgnęłam po maskę. Reo, Will i Vel również się przygotowali do wyjścia, jak ja, ukrywając swoją tożsamość.

Przywołałam wciąż krążącego po pokoju papierowego żurawia i schowałam go do rękawa. Miałam ich ograniczoną ilość i wolałam nie marnować.

- Unikamy patroli? – zapytałam generała.

Spojrzał na mnie za zdziwieniem.

- Udało wam się ich uniknąć?

- No tak... chwila... a skąd pan wiedział, że wyszliśmy? Bo unikaliśmy patroli po drodze... Myślałem, że jednak źle unikaliśmy, i ktoś nas jednek zauważył i panu o nas powiedział.

- Po kolacji chciałem porozmawiać z Seth. Nie było go tam, gdzie powinien być, więc sprawdziłem jego przepustkę...

Ja, Willow wymieniliśmy spojrzenia. Baza danych z logami, kto wchodzi, a kto wychodzi. Seth miał minę, jakby dopiero teraz sobie o takich właściwościach przepustki przypomniał.

- Aha... hm... a my ominęliśmy patrole dzięki miastu... Renest nas poprowadziło i ominęliśmy po drodze wszystkich. Musieliśmy zejść z drogi i przeczekać...

- Czy... miasto może tak poprowadzić każdego? – zapytał podejrzliwie Garai.

- Oczywiście że nie – oburzyłam się w imieniu Renest – Zrobiło to tylko dla mnie, bo o to poprosiłem. Więc? Idziemy po cichu w miejsce pojedynku, czy korzystamy z pańskiego autorytetu? Chociaż w takim tłumie, ile nas jest, może być ciężko przejść po cichu...

- Wystarczy mój autorytet, Wasza Wysokość... – westchnął generał.

Żeczywiście autorytet generała wystarczył. Nikt nawet nie pytał gdzie i po co idziemy. Zatrzymywali się tylko na chwilę by zasalutować generałowi, po czym wracali do swoich obowiązków. Co po niektórzy z wachaniem wymawiali pozdrowienia do władcy, ale nie wiedząc do kogo je kierować, kierowali je ogólnie do naszej grupy. Zapytałam miasto o kierunek, w który nas prowadził, poinformowało mnie, że idziemy w kierunku siłowni. Mniej więcej takiej samej, jak w Enko.

Po drodze było coraz mniej i mniej patroli. Prawdopodobnie dlatego, że w nocy nikt nie chodził na siłownię, a może dlatego, że nie było tam nic wartościowego.

Musieliśmy wyjść z jednego budynku, przejść przez plac i wejść do drugirgo budynku. Pierwsze drzwi otorzyły się przed nami bez problemu i wpuściły nas do przedsionka. Niestety drugie, prowadzące co sali z przyżądami i arenami do ćwiczeń nie chciały się otworzyć. I przepustka generała z głównym kluczem nic tu nie dała.

- To dziwne... – mruknął wisząc nad terminalem ze zmarszczonymi brwiami – To tak jakby ktoś zmienił hasło do drzwi... Ale musiałby mieć główny klucz by to zrobić... Ale po co ktokolwiek miał by to robić?...

Gdybyśmy nie dotarli na miejsce, a dowiedzieli się, że siłownia jest zamknięta wcześniej, to bym się ucieszyła i położyła wszystkich spać, a dopiero następnego dnia bym organizowała pojedynki. Ale skoro już byliśmy na miejscu, nie chciało mi się tak od razu wracać. Zwłaszcza że Velyth, Erlareo i Will spojrzeli na mnie wyczekująco.

Elf...ka?Donde viven las historias. Descúbrelo ahora