Rozdział 59, Spacer po niebie...

60 10 3
                                    


Młodzieniec wycofał się, a ja powróciłam do książki. Cisza, która zapadła, nie podobała mi się. Było w niej coś z tego, co działo się na placu, kiedy użyłam Boskiego Głosu, aresztując samą siebie. Niemniej jednak postanowiłam to zignorować. Dla własnego zdrowia psychicznego.

Lekcje potoczyły się dalej bez przeszkód i niespodziewanych wydarzeń.

Oczywiście – do czasu.

Wykłady się skończyły, a ja zaczęłam zbierać książki i pergaminy. Velyth zrobił to samo i oboje ruszyliśmy do wyjścia.

- Hej, Lesshalee! Zaczekaj! – zawołał za mną Viriacius.

Zatrzymałam się i odwróciłam.

- Czy... Czy oferta jest dalej aktualna? – zapytał.

- Namyśliliście się? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.

- Eh... Tak...

Stałam, wyczekując pełnej odpowiedzi. Poświadczenia na głos, że się zgadzają na trzy życzenia.

Okazało się, że wszyscy na coś czekamy. Postanowiłam więc sprecyzować:

- Tak, co:...?

Viriacius skrzywił się lekko.

- Tak, zgadzamy się. Trzy życzenia – dodał nieco ciszej.

Skinęłam głową.

- Cisza przed burzą – powiedziałam i wyszłam.

- Jesteś pewien...? – szepnął do mnie Velyth, kiedy byliśmy już na korytarzu.

- No niech mają – odpowiedziałam, uśmiechając się do niego – Poza tym, trzy życzenia. Trzy życzenia, po jednym od każdego z tych arystokratów – to się może przydać.

- To gdzie teraz?

- Co powiesz na spacer po niebie?

- Z przyjemnością.

Uśmiechnęłam się promiennie. Wyglądało na to, że mój ciemny nareszcie przestał się bać wysokości i lotów, albo zaczął w nich znajdować przyjemność.

Zostawiliśmy książki w pokoju i ruszyliśmy do stajni, w zasadzie rozmawiając o niczym. Srebrnoskrzydły i Echo zaćwierkali radośnie, jeszcze zanim się zbliżyliśmy. To właśnie oznaki ich radości ostrzegły stajennego i znalazł się obok drzwi, czekając na nas. Jakoś wcześniej był obecny, ale jakby na peryferiach postrzegania, jeśli można to tak ująć. W nocy go nie widywałam, a za dnia pomagał karmić zwierzęta i czyścić ich boksy, co ja akurat robiłam sama.

- Witaj – uśmiechnęłam się do niego.

Zawstydził się, skinął mi głową i odwrócił wzrok.

Minęłam go, wchodząc w pół mrok stajni.


***


Lex zaproponowała lot i Velyth się zgodził. Ostatnio latanie stało się dla niego łatwiejsze, mniej przerażające i od razu zaakceptował jej propozycję. Obserwowanie jej radości z lotu, było też warte wzniesieniu się na niewyobrażalne wysokości.

Przy drzwiach do stajni warował stajenny. Velyth jakoś nigdy nie zapytał, skąd Lex go zna, ale znała go i pamiętała, zawsze była dla niego miła.

- Witaj – przywitała się wesoło i uśmiechnęła się do niego.

Chłopak skinął jej głową w odpowiedzi, rumieniąc się z onieśmielenia, odwrócił oczy. Lex przeszła obok niego i weszła do stajni. Chłopak obejrzał się za nią. Velyth niemal zachłysnął się powietrzem z oburzenia, widząc wyraz jego twarzy. Mógłby być pewien, że kiedy sam na nią patrzył, miewał taką zachwyconą, oczarowaną minę.

Elf...ka?Место, где живут истории. Откройте их для себя