Rozdział 39, Zabawa dla dorosłych...

87 12 1
                                    


- Dzień dobry – przywitałam krasnoluda w okienku recepcji, gdzie składałam dokumenty do szkoły.

- Dobry – krasnolud odłożył na bok jakieś papiery i spojrzał na mnie.

Położyłam przed nim sakiewkę z czterdziestoma złotymi monetami.

- Czterdzieści słońc za naukę Velyth, tego ciemnego uszastego.

Krasnolud wziął ode mnie sakiewkę i przeliczył szybko monety, a potem schował je do szuflady swojego biurka i zaczął przeglądać dokumenty.


***


Velyth, pierwszy ciemny jeździec w akademii, Swirt doskonale pamiętał dzień w którym się pojawił. Przyleciał razem z tym młodym jasnym, który teraz stał przed nim i cierpliwie czekał, aż znajdzie odpowiednie dokumenty i zaznaczy częściową wpłatę czesnego. Ten młody bodajże nazywał się... Lesshalee? Chyba tak...

Swirt w końcu znalazł odpowiednią kartę i wyciągnął ją ze stosu innych. Niestety potrącił łokciem gruby plik innych dokumentów, a te wyrwały się jak ptaki z klatki i wzleciały w powietrze. Zaczął je łapać, zanim nie postanowiły odlecieć też jak ptaki do ciepłych krajów. Nagle jeden z pergaminów przykuł jego uwagę. Nie był napisany na zwykłym, szarawym papierze, a na grubej, żółtawej karcie, z wzorkiem run na marginesach, chroniących od zamoknięcia i zatarcia. Karta wydawała mu się nieswojo znajoma więc podniósł ją do oczu, aby przypomnieć sobie jej treść.

„Hrabia Wislen Riffaerty... protegowani... jasny i ciemny... Lesshalee..."

Aż podskoczył, jakby go giez ukąsił i przeczytał dokument jeszcze raz.

A potem, powoli, podniósł oczy na jasnego stojącego przed nim.


***


Krasnolud-recepcjonista szukając czegoś na swoim biurku, rozsypał stosik jakichś dokumentów, lecz zaraz natychmiast zaczął je zbierać. Cierpliwie czekałam aż skończy. Nie chciałam, żeby zgubił coś wielce ważnego z mojego powodu.

Nagle moją i jego uwagę przykuł uwagę dokument, który wyglądał inaczej, niż reszta. Pergamin był grubszy i bardziej żółty, niż inne, a do tego, na jego marginesach były narysowane takie ślaczki, jakie robiłam w przedszkolu na zajęciach przygotowawczych do pisania. Ale te dodatkowo były magiczne. Chroniły papier przed zwilgotnieniem, a tusz przed zatarciem.

Krasnolud powoli przeczytał, co tam, na tej karcie było napisane i aż podskoczył. A potem, tak bardzo powoli, jakby się bał, że pod jego wzrokiem zmienię się w coś strasznego, spojrzał na mnie.

W jego spojrzeniu widać było paniczne przerażenie, a ja nie miałam pojęcia dlaczego. Czyżby znalazł jakąś kronikę kryminalną, a ja odpowiadałam opisowi jakiegoś przestępcy? Czy zrozumiał, że nie dał mi do wypełnienia jakiś ważnych dokumentów i teraz mu się za to oberwie?

Moja wyobraźnia nie zdążyła się jeszcze na dobre rozkręcić, kiedy proces myślowy przerwał mi stukot metalu o blat. Moja sakiewka ze złotem ponownie stała przede mną.

Nic nie rozumiejącym spojrzeniem spojrzałam na sakiewkę, a potem na krasnoluda.

- J-ja n-na-naprawdę n-nie w-wie-wiedziałem. W-wy-wybaczcie! Na Młot Wiecznego Kowala, wybaczcie! Ja w-wszystko rektorowi wyjaśnię! Powiem, że z mojej winy! Z powodu mojego niedopatrzenia...!

Położyłam palec na ustach i potok wymowy natychmiast wysechł.

- Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem. Jakie nie dopatrzenie?

Elf...ka?Where stories live. Discover now