Rozdział 21,Cud za cudem...

87 16 12
                                    


- NIE... – Velyth zatrzymał się w pół słowa, kiedy Lex westchnął głośno i usiadł na oparciu kanapy, żeby ściągnąć but.

Ciemny przez chwilę nie wiedział, co się dzieje. Dopiero po chwili dotarło do niego, że straciwszy cierpliwość, wpakował i siebie i jasnego w nie lada kłopoty. A Lex w ten sposób znalazł możliwość uspokojenia go, jak zwykle: przez zaskoczenie.

Velyth otrząsnął się ze zdumienia i zebrawszy swoją broń, stanął pod ścianą. Zapatrzył się w podłogę, odcinając się od rzeczywistości. W zasadzie, przestało go interesować cokolwiek. Spodziewał się, że zaraz pojawi się straż i zawlecze ich z powrotem do lochów, a tam albo współwięźniowie zabiją od razu, pierwszej nocy, albo następnego ranka przejdą się z katem na szafot. Albo w ogóle zabiją za „opieranie się" przy aresztowaniu.

I nic tu nie pomoże. Nawet niewiarygodne szczęście Lexa nie zda się na nic w tej sytuacji. Ten arystokrata po prostu nie zrozumie szkody, jaką wyrządził swoimi słowami. Nie zrozumie, że nie ludzie też mają dumę i honor, że można ich urazić do żywego. To on się obrazi, za sposób zwracania się, za ten nieszczęsny fotel...

- Proszę mu wybaczyć. Jego cierpliwość to nie bezbrzeżny ocean. A ludzie zawsze myślą o nim podobnie – do jego uszu dobiegł głos Lexa, w którym zadźwięczał lekki chłodek.

Jasny, co robisz?! – pomyślał z przerażeniem – Nie możesz...! On...! – i nagle uświadomił sobie, że Lynks uspokajająco polizał go po dłoni.

Wie, co robi – w głowie Velyth rozległ się spokojny, niski pomruk – Nie obawiaj się.

Usłyszał. Po raz pierwszy usłyszał i zrozumiał, jak Lex rozmawia z bestiami.

Go... Go zabiją... Zamkną w lochu a potem zabiją... – przekazał wielkiemu kotu swoje obawy.

On nie zrobi tego, nie skrzywdzi Lexa – pewność w głosie kota uspokoiła nieco ciemnego, ale nie rozwiała jego obaw do końca. Przecież to szlachcic, arystokrata – przyzwyczajony, żeby odnosić się do niego z szacunkiem i kłaniać się...

- Błagam o wybaczenie – ku wielkiemu zaskoczeniu Velyth, hrabia wstał i sam skłonił się lekko, ale z szacunkiem – Najwyraźniej nie zrozumiałem.

Gdyby nie kaptur i opuszczona głowa, wszyscy zobaczyliby, jak mrocznemu opadła szczęka.

- Lesshalee... Wracając do biznesu... Wszystkie trzy wilki... – głos hrabiego był pełen niepewności.

- Pięćdziesiąt złotych słońc – ton Lexa natychmiast zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni i znów brzmiał miło i przyjaźnie.

Wciąż będąc w szoku przez nie zwykłe i nie uzasadnione zachowanie hrabiego, Velyth nie zauważył co działo się na około niego. Dopiero kiedy zatrzymał się przed jakimiś drzwiami, a Lex odprawił służącą, która ich tam przyprowadziła, zrozumiał że nie ma pojęcia, co się stało i co teraz się dzieje. Jasny przez chwilę stał obok w milczeniu, zastanawiając się nad czymś, po czym jednak z poczuciem winy wypalił:

- Przepraszam.

I nie oglądając się, zniknął za najbliższymi drzwiami po lewej stronie. Velyth usłyszał ciche stuknięcie, kiedy jasny oparł się o drzwi plecami i szuranie, kiedy powoli po nich spełz. Ciemny nie wiedział, jak na to zareagować i stał z głupią miną wpatrując się w lakierowane deski.

- Um... Lex? – zastukał nieśmiało w drzwi, kiedy zrozumiał, że nie ma zielonego pojęcia, co robić i nikt poza jasnym, mu tego nie wytłumaczy.

Za drzwiami coś zaszeleściło, ale innej odpowiedzi nie otrzymał.

- Lex, proszę, otwórz – kontynuował, zastanawiając się z niepokojem, co zrobi, jeśli jasny dalej będzie udawać, że go nie ma.

Elf...ka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz