Rozdział 66, Dobra wróżka...

51 9 2
                                    

Velyth czuł się zagubiony. Wcale nie był pewien, co mówić, co robić... Bez przerwy był czujny, wiedząc w co dokładnie, jak ta sytuacja może się rozwinąć. Jednak i tak został zaskoczony.

Tak długo wmawiano mu, że jest niczym, że nic nie znaczy, że jego wysiłki są ledwo warte trzymania go przy życiu... że nie zobaczył najważniejszego. To on myślał, że wśród ciemnych nie ma bliskich, że nie miał nikogo. A jednak stał oko w oko z Bratem Ostrza, który nie dość, że otwarcie przyznał się, do modlenia się o cud zbawienia dla niego, to jeszcze szczerze oferował oszukać, wodzić za nos Mroczną Damę. Zupełnie szczerze i z własnej inicjatywy.

Dowiedziawszy się o tym, że Mareth od początku był jego prawdziwym przyjacielem, nie mógł go tak po prostu zostawić w szponach ciemnej. Więc zaproponował mu ucieczkę. W końcu... Wielka Matka twierdziła, że klątwy już nie ma więc... szansa na uratowanie go z tego piekła, stała się większa.

Jednak złamanie klątwy, to jedno, a zwykłe życie to co innego. Wciąż pozostają przyzwyczajenia, utarte schematy...Mareth dostał ataku paniki na samą myśl opuszczenia Mrocznej Damy, a Velyth nie wiedział, jak postąpić. Nigdy wcześniej nie musiał nikogo tak naprawdę uspokajać. Sytuacja z Lex, się nie liczyła, jasna sama się uspokoiła... Ale... jego już kiedyś uspokajano. I choć nie bardzo pamiętał szczegóły, dla niego najważniejszą częścią, był kontakt fizyczny.

Złapał więc Brata Ostrzy za ramiona, spróbował nawiązać kontakt wzrokowy i mówić wyraźnym, pewnym siebie tonem. Na całe szczęście, Lynks odczuł jego zaniepokojenie i wrócił. Dotknął pyskiem ramienia Mareth, otarł się o nie i cicho zamruczał. Towarzystwo silnej bestii dodało mu pewności siebie.

To przyniosło skutek. I wielką ulgę Velyth, który naprawdę sobie nie wyobrażał, jak postąpi, jeśli jego próby nie przyniosą efektu.Mareth wykazał, że jest świadomy co dzieje się naokoło niego, zauważając Lynksa i okazując duże zaniepokojenie.

- Nie obawiaj się Lynksa. Tak naprawdę, to wielki mały koteczek – powiedział, próbując uspokoić Brata Ostrzy, jednocześnie gładząc szeroki nos bestii.

Lynks zaśmiał się w swój koci sposób i przemówił:

„Powiedział wielki wojownik, który i tak zawsze traktuje mnie jak przytulankę."

Velyth również się zaśmiał i lekko stuknął czubek kociego nosa, jak to często robił Lex.

- Ty... też to usłyszałeś prawda? – zapytał Mareth, nerwowo oblizując wargi.

- Ah... No tak... – ciemny uświadomił sobie, że to, do czego już przywykł, wciąż jest czymś nowym dla innych – Wyjaśniając: każdy z jeźdźców potrafi komunikować się ze swoją bestią. W zasadzie tylko z nią... ale Lex... cóż, on tego nie wiedział. Więc rozmawiał ze wszystkimi bestiami, jakie spotkał. A ponieważ Lynks jest inteligentnym kotem, nauczył się odpowiadać, komunikować nawet z tymi, którzy nie są jeźdźcami i nie mają doświadczenia w tej telepatycznej komunikacji.

- Ah... – odpowiedział niepewnym głosem Mareth, a hocurr uśmiechając się, liznął go w policzek.

„Tak, właśnie" – potwierdził Lynks.

Mareth złapał Velyth za ramię i mocno zacisnął na nim palce.

- Więc widzisz... i słyszysz to co ja? Tak? – powiedział błagalnie.

„Nie martw się – niski głos hocurra zadudnił – Nie tracisz kontaktu z rzeczywistością. Za to możesz wyobrazić sobie, jak się czułem, kiedy pewien dwunożny nie bał się mnie zupełnie. Nie uciekał, nie próbował atakować, a najzwyczajniej w świecie zaproponował wspólne polowanie."

Elf...ka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz