Rozdział 54, Duchy przeszłości...

52 10 0
                                    


Wyraz twarzy Velyth, po tym co powiedziałam, był dla mnie niezapomnianym widokiem. Zawstydzony i jednocześnie radosny. Co prawda, trudno było mi porównać umiejętności mojego ciemnego z innymi mężczyznami, ponieważ nigdy wcześniej żadnego nie miałam, ale osobiście mi się podobało. Nie miałam pojęcia, czy elfki, jak ludzkie dziewczyny mają błonę dziewiczą, ponieważ ja jej nie miałam, a to żaden dowód. Mój brat tworząc moje nowe ciało, mógł o tym nie pomyśleć (i chwała mu za to! żadnych komplikacji dzięki temu nie było).

Z najbardziej uwodzicielskim uśmiechem, jaki potrafiłam przywołać na twarz, złapałam Velyth za rękę i powiodłam w głąb budynku, mając nadzieję znaleźć jakiś wygodny pokój.

Zadowoliłam się pokojem, który wyglądał trochę jak pokój do odpoczynku dla lekarzy w szpitalu. Miał aneks kuchenny, kilka wiszących szafek, stół z krzesłami i kanapę (brakowało tylko mikrofali). W drzwiach był też prosty rygiel.Wciągnęłam Vel do środka i pchnęłam w stronę kanapy. Zamknęłam za nami drzwi. Powoli zsunęłam swój płaszcz z ramion, pozwalając mu opaść na podłogę. W tamtym momencie żałowałam, że nie ma na mnie nic ładniejszego, niż ten płaszcz podróżny. Chociaż koszula, spodnie i buty wyglądały dobrze, to niekoniecznie kobieco.

Odwróciłam się, również powoli, i zrozumiałam, że czego bym na sobie nie miała, będę się Velyth podobać. Ciemnoczerwone oczy błyszczały jak rozżarzone węgle.

Zanim dałam się ponieść uczuciom, przeminęło mi przez głowę, że elfy tego świata uważają czerwony kolor oczu za daleki od kanonu piękna tylko dlatego, że żaden właściciel takich oczu nie patrzył na nich w TEN SPOSÓB.


***


Siedziałam na trochę zakurzonej kanapie w samej koszuli. Vel drzemał na brzuchu tuż obok, z głową na moich kolanach. Samymi opuszkami palców wodziłam po tatuażu na jego plecach, który ledwo jarzył się w zapadającym mroku.

- Lex?... – powiedział to cicho i z takim uczuciem, że nieomal się rozpłynęłam.

- Mmm?...

Zmienił pozycję, żeby spojrzeć mi w oczy. Poruszył wargami praktycznie nie wydając głosu, ale i tak go usłyszałam. Uśmiechnęłam się radośnie, czując rozpierającą mnie radość i powtórzyłam to samo. Też mnie usłyszał i zarumieniwszy się w ten swój uroczy sposób, schował przede mną twarz.

- Srebrzysty księżycu mojego życia... – powiedziałam cicho. Zawsze chciałam coś podobnego powiedzieć, ale nie było do kogo.

Vel drgnął, ale nie odważył się na mnie spojrzeć i pokazać mi swojej twarzy. Za to położył dłoń na moim kolanie i delikatnie przesunął palcami po mojej skórze.

- Jak uroczo – odezwał się ktoś zupełnie nie spodziewanie.

Velyth błyskawicznie znalazł się w pozycji pionowej, a w jego dłoni zalśniło ostrze Ita'Reu (jak on po to sięgnął tak szybko?! ma magnesy w dłoniach czy jak?!). Ja z pewnego rodzaju spokojem i fascynacją patrzyłam na ducha orchanki (orczynki?), siedzącego na stole. Lekkie zażenowanie sytuacją zepchnęłam gdzieś w głąb mojej świadomości.

- To miło – odpowiedziałam w tym samym tonie, uważnie przyglądając się lekko przezroczystej postaci.

Była wysoka, potężnie zbudowana, ale z całkiem ładną twarzą. Nawet kły lekko wystające na górną wargę i trochę płaski nos nie psuły wrażenia. Jej skóra była czerwonawo-brązowa i pokryta czarnymi liniami tatuażów, włosy czarne, zaplecione w drobne warkoczyki i upięte w wysoki kok z nonszalancką niedbałością. Była ubrana w białą koszulę, skórzany gorset, skórzaną, krótką spódnicę i wysokie, futrzane buty i obwieszona błyskotkami oraz kościanymi ozdobami.

Elf...ka?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz