Uśmiechnęłam się, patrząc jak Janek ze skupieniem puszcza latawiec, uważając aby nie pozwolić silnemu podmuchowi wyrwać go sobie z rąk. Już dobre kilka minut walczył o jego utrzymanie się w powietrzu, ku zachwytowi kilku dzieci z parku, radośnie śmiejących się i wskazujących małymi rączkami na kolorowy przedmiot w kształcie motyla, który trzepotał swoimi barwnymi skrzydłami, gdzieś tuż pod niebem.
— Jak mi zaraz nie pomożesz, będziesz biegać za tym latawcem po połowie Anglii! — oświadczył ze śmiechem, coraz silniej ściskając w dłoniach naprawdę długi sznurek.
Zerknął w moją stronę z niejakim błaganiem i jedną rękę, wystawił w moją stronę, ewidentnie czekając, aż wreszcie zdecyduje się zostawić nasze wspólnie upieczone ciasto na koszyku i podejdę do niego.
Jak mogłam mu odmówić?
Zwłaszcza, że tak niezwykle cieszył mnie fakt, że mimo wszelkich obowiązków, kolejny raz znaleźliśmy czas na zwykłe rozmowy o niczym i jakiekolwiek spędzanie razem czasu. Znaliśmy się tak na wylot, że nawet nie potrzebowaliśmy słów, aby wiedzieć, że jest w porządku.
Stworzyliśmy bowiem naprawdę niesamowitą i wręcz wyjątkową więź, której potencjalny obserwator mógł tutaj tylko zazdrościć.
Moja bratnia dusza...
Powiernik większości sekretów, największe wsparcie. Opoka i ktoś, przy kim rozumiałam pojęcie domowego ogniska, nie w znaczeniu tego że wiecznie przypalałam mu jajecznicę, za co wcale się na mnie nie gniewał.
Przyjaciel.
Najukochańszy brat.
Wstrząsnęłam głową, zaprzeczając podsuwanym mi myślom. Kolejne mrzonki, które nie miały i nie mogły mieć pokrycia w rzeczywistości.
Doskonale wiedziałam, że bardzo pragnęłam doskonałych relacji z bratem, szczególnie od śmierci mamy gdy ta tylko się coraz to bardziej rujnowała. Jednak właśnie nieustannie trwaliśmy w absurdalnych konfliktach, nie potrafiąc sobie niczego wytłumaczyć jak cywilizowani ludzie.
Aby to wszystko naprawić, potrzebowaliśmy odzyskania zaprzepaszczonych i pominiętych rozmów z tych lat, kiedy żyliśmy razem aczkolwiek całkowicie osobno. To nie było takie proste, a z pewnością nie do osiągnięcia przez jakieś tam czary.
Byłoby to koszmarnie fałszywe. Głupie wręcz.
Czułam, że jestem w stanie dogadać się z bratem, który w ciągu dwóch ostatnich lat solidnie wydoroślał ze względu na obowiązki jakie na siebie przyjął. Zaczął inaczej patrzeć na świat i szanować tych, którzy są mu mimowolnie bliscy.
Zresztą okazało się, że potrafiliśmy współpracować w celu godnego przeżycia - rozmawiać jednak nieszczególnie, chociaż i tutaj w moich ostatnich momentach w Oksfordzie, udało się doprowadzić do chwilowego cudu.
To wszystko było do naprawy - nie przez magię.
Przez nas i zaczynając od tego, że powinnam być z nim szczera.
Miałam wrażenie, ze póki nie powiedziałabym mu o Narnii, o tym wszystkim co najbardziej mnie gryzło, nie mogłabym patrzeć mu w oczy, z przeświadczeniem że jest ok - że jesteśmy sobie bliscy i ze sobą szczerzy.
Westchnęłam, czując jak ręka praktycznie przyczepiona do skryptorium, prawie że mi się trzęsie, nie mogła jednak się oderwać w celu ewentualnego wycofania się.
Nie mogłam tego uczynić z myślą ucieczki, w innym, współpracującym z nią i szczerym celu już tak.
Księga siedziała mi w głowie i lepiej wiedziała co zrobię niż ja sama... Wręcz przeczuwała moje ruchy.
CZYTASZ
Przypadek?
FanfictionW pewnym momencie życia nadarza się okazja na decyzję, która raz na zawsze zmieni wszystko - choć podczas podejmowania jej nie zdaje się sobie z tego sprawy, choć wówczas wydaje się błaha, tak samo jak konsekwencje. Może być to niezachowanie rozwagi...