XIX. Wykrzyczane słowa

4K 268 120
                                    

— To byłoby na tyle... — usłyszałam głos jednego z żołnierzy, aby poczuć jak wszystko zaczyna bardziej mnie przytłaczać.

Dosłownie niestety.

Nastała cisza. Wreszcie upragniona i wytęskniona, której myślałam że nie zdołam już doczekać, gdy wszystko konkretnie mieszało mi się w głowie.

Było to najbardziej męczące nic nie robienie mojego życia.

Odczekałam kilka minut albo może i godzin, nie potrafiąc zebrać się w sobie na jakikolwiek ruch, głównie ze względu na ogarniający mnie strach. Jednocześnie odnosiłam wrażenie, jakby w mojej ręce umarły już wszystkie tkanki, nie czułam jej zupełnie, a plecy natomiast wydawały się krzyczeć z bólu i nie wiedziałam jakim cudem nie zwinęłam się jeszcze w kłębek. Chyba jakaś nadludzka siła powstrzymywała mnie od jęczenia przez cały czas, co już byłoby prawdopodobnie ostatnim co zdołałabym zrobić.

Nie chciałam otwierać oczu i męczyć się tym widokiem, po prostu podparłam się na słabych dłoniach, czując jak wszystko zwala się na mnie jeszcze bardziej i wszystko też ugina pode mną... Bo nie mogłam już określić tego mianem wszystkich.

Leżałam bowiem w głębokiej fosie zamkowej, którą Telmarowie postanowili wykorzystać jako masowy grób. Godzinami zbierali ciała pozostałe po ataku na zamek, aby wrzucić je w jedno miejsce, niezależnie od pochodzenia, czy stanu. 

Narnijczycy i ich ludzi w tym samym miejscu rzuceni jak śmieci, a nie jak jeszcze niedawno żywe i zupełnie indywidualne postacie.

Wszyscy zostali zrównani do jednego poziomu... To właśnie była definicja końca. Wszyscy tacy sami, równie głęboko rzuceni w piach i zapomnienie.

A to wszystko w zaledwie parę chwil.

Życie poszło dalej, a zamek najwyraźniej nawet nie zatrzymał się nad ich marnym losem, żegnając ich - były ważniejsze sprawy, w tej sytuacji dogaszający pożar, który strawił konkretną część zabudowy budynku.

W momencie gdy jak mi się zdawało, udało się to wszystko ujarzmić, Telmarowie po prostu rozpoczęli przygotowania do wojny, którą nagle tej nocy wypowiedzieli im Narnijczycy. Jakie to było lekkomyślne... Jak mogliśmy wierzyć, że to wszystko było w ogóle dobrym pomysłem.

Smród wdzierał mi się do nozdrzy. Nie minęło długo, więc jedyne co czułam to pot, krew kurz i ogólny brud, w każdej innej postaci. Nie zgniliznę, jeszcze... I tak jednak brało mnie na wymioty, gdy tylko o tym myślałam jak sytuacja zmieni się jeśli przeczekam tu do rana, a raczej parę godzin w słońcu.

Wcześniej zostałam zebrana jakoś w połowie, dlatego zarówno pode mną jak i nade mną znalazły się inne ciała. Ciężko mi się oddychało, jednak los sprawił, że udało mi się to bez rozrywania sobie obolałych żeber. 

W tym wszystkim nikt nie zwrócił na mnie uwagi, ani nie postanowił dobijać dla pewności ciał, przez co mój plan powiódł się... Z czasem jego postępowania zaczynałam jednak wątpić, czy aby na pewno tego właśnie chciałam.

Godzinę albo dłużej leżałam tym razem tutaj w bezruchu między trupami, czując jak kolejne rzucane są na mnie. Lodowata skóra zmarłych przylepiała się do mnie, tak samo jak wypływała z nich krew i inne substancje, nad którymi nie chciałam nawet się zastanawiać. Po prostu istniałam w głębokim błaganiu o koniec, o wstanie słońca i ucieczce, której możliwości wykonania nie byłam nawet zbytnio przekonana.

Ta noc... Ten mrok był już przesiąknięty niedawnymi wydarzeniami, a ja tak bardzo chciałam się od tego uwolnić. Jakkolwiek.

Soki żołądkowe drażniły moje gardło, domagając się zwrócenia zupełnie wszystkiego, chociaż niczego już w sobie nie miałam. Chwilami myślałam, że nawet i duszy. 

Przypadek?Where stories live. Discover now