XCVI. Powstanie Niezłomnej

242 15 31
                                    

To wszystko było wręcz abstrakcyjnym przeżyciem. Ten bieg przez ciemność - przez, ku i po nicość.

Myślałam powoli, że ten stan nie miał prawa minąć, że moja przeprawa właśnie przybierała formę mojego całego, dalszego życia. Tak jakby pozą tą pustynią, nie było już niczego - pozostała część świata wyparowała gdy ja sobie tkwiłam tutaj. Jedyna myśl, która nieustannie mi towarzyszyła to moja wątła nadzieja, na to że następną trawą jaką uda mi się zobaczyć, będzie ta na zboczach gór, które ogarniały praktycznie cały obszar Archenlandii, do której w pierwszej kolejności brnęłam, w priorytetach mając jednak poinformowanie Narnii, do której nieszczególnie mogłam się zbliżyć w odróżnieniu od moich ulubionych gołąbków.

W pierwszej kolejości, pozostając przy sprawach przyziemnych, coraz to bardziej żałowałam, że nie obrałam tej samej trasy co trzy lata temu - dłuższej, przez krainy zachodnie, jednak niełączącej się z całkowitym zniszczeniem człowieka jakiego dostępowałam z wycieńczenia, wygłodzenia i odwodnienia - choć to ostatnie wbrew moim obawom nie było aż tak skrajne, właśnie przez pojedyncze lokacje, w których ktoś roztropny zdołał odnaleźć źródło wody i zapewnić miejsce do minimum odpoczynku, na który także nie miałam czasu, nieświadoma ile czasu pozostało do dość niecnego wykorzystania ogłoszonej w Kalormenie mobilizacji wojskowej. Ze swojej tragicznej perspektywy, nie potrafiłam odgadnąć czy były to dni, czy całe lata.

Przy każdym kroku coraz bardziej brakowało mi konia - jakiegokolwiek, choć oczywiście szczególnie Ashe, która w tych warunkach ze swoim białym umaszczeniem byłaby prawdopodobnie idealnym kompanem wszelkich wysiłków i smażenia się za dnia w tych ciężkich warunkach, na rzecz marznięcia w nocy przez prawdziwe skrajności jakie rozgrywały się w tymże miejscu. Nawet te warunki pchały mnie do sięgnięcia do jeszcze większej histerii i poczucia absurdu w moim zachowaniu.

Na duchu podtrzymywała mnie tylko pewność wobec tego iż informacje, które przenosiłam stanowiły coś bezcennego - i myślałam tu szczególnie o odnalezieniu Ehora, który znalazł się w tej sytuacji głównie przez moje dawno wybrane widzimisię - zorganizowanie tej ucieczki przez serce targane wiarą w bycie sobą. Czy teraz było mi tak dobrze z tym iż wreszcie moje włosy dotykały ramion i gdybym się uparła mogłabym przemierzać tę pustynię w pięknej sukni?

Raczej to wszystko okazywało się płowe. Niewarte swojej ceny.

Niezależnie jednak od ilości potknięć, próbowałam rozpaczliwie to naprawić i brnąć na północ bylebym tylko mogła przekazać najważniejsze informacje. W nic tak bardzo nie wierzyłam, jak w przewagę czasową nad wojskami, które gdyby wyruszyły na tę morderczą trasę, lepiej przygotowane z całym przekonaniem szybko zdołałyby mnie dopaść. Ilekroć jednak obracałam się, aby spojrzeć za siebie poza linią horyzontu nie odnajdywałam zupełnie niczego.

Patrząc przed siebie z dnia przy ładniejszej i doprowadzającej do przepocenia pogodzie, dostrzegałam natomiast tylko wysokie pasmo górskie, które nie wiedziałam czy stanowiło jedynie moje halucynacje, czy raczej rzeczywiście sygnalizowało mi iż gdzieś tam daleko był świat, do którego miałam szanse dotrzeć.

Większość czasu także odbierałam sobie szansę na ujrzenie czegokolwiek, gdyż poruszałam się w trakcie nocy nawet wtedy gdy światło księżyca tu nie docierało, a każdy krok stanowił sporą niewiadomą, nawet względem tego czy zaraz miałam wdrapywać się na kolejną wydmę, czy może tym razem z niej zjeżdżać. Piach miałam dosłownie wszędzie, często nawet wypluwając go z ust, czy rozpaczliwie próbując wyciągnąć z powiek.

I tej nocy po prostu oczekiwałam już poranka, uważając to za definitywnie najlepszy moment do krótkotrwałego właściwie to biegu przed siebie - byleby działo się to gdy świat był choć trochę bardziej widoczny, a podłoże nie było zupełnie przegrzane.

Przypadek?Where stories live. Discover now