CVI. Zupne pogawędki

139 19 9
                                    

Deszcz powoli ustawał, ale temperatura wcale nie rosła. Lato kolejny raz sprawiało ludności angielskiej niemałe figle i utrudniało radość dłuższych, i spokojniejszych dni, jakie względnie nastały po oficjalnym zakończeniu się drugiej wojny - no przynajmniej o ile nie patrzyło się na światową politykę, z którą osobiście nie chciałam mieć za wiele wspólnego, w odróżnieniu od mojego przyjaciela, który właśnie wertował gazetę. Zmarnował parę minut na wykłócanie się ze mną o nią, zwłaszcza że początkowo nie docierało do niego, że jako przyzwyczajony do wygód król dalekiego państwa nie mógł sobie tak po prostu jej wziąć ze stoiska u sklepikarza.

Było z nim gorzej niż z dzieckiem i nie wiedziałam, czy mnie to bawiło czy raczej doprowadzało do rozstroju nerwowego, w obliczu tego że potrzebowałam przy boku kogoś względnie stabilnego psychicznie.

Nie wierzyłam, że tu był i że to był Kaspian, z którym przeżywałam swoje wszystkie przygody. Wyglądał tak samo, zachowywał się podobnie, ale przy tym dość głupotkowato i nieporadnie - czy i ja jednak nie popełniłam błędów i gaf gdy pierwszy raz trafiłam do Narnii? No w tym życiu gdy się tam nie urodziłam...

Wówczas nadzwyczajne stwory mnie zaskakiwały, a zwierzęta mówiły przez co głupiałam i czułam się dziwnie, ale na szczęście miałam przy sobie doświadczonych Pevensie, którzy parę razy zareagowali tam gdzie ja nie miałam na to głowy...

Dlatego też i ja teraz niańczyłam króla, starając się wymyślić gdzie należało zacząć poszukiwanie... No właściwie to nie wiedziałam czego, ale sprowadzającego się do odpowiedzi jaka była potrzebna do zakończenia egzystencji Kaspiana, którego w wolnej chwili zamierzałam przepytać o wszystko - o całe jego życie, które przecież przegapiłam i które nie dawało mi spokoju odkąd opuściliśmy szkolny ogród. Już wtedy próbowałam odpowiednio ugryźć temat, ale przeszkodził mi prawie wpadając pod pierwszy lepszy samochód, nazywając go "piekielną maszyną", aby po chwili obserwacji ostatecznie stwierdzić z podziwem, że gdyby wrócił w tym momencie do swojego królestwa to chętnie opatentowałby to diabelstwo... Nawet próbował przez chwilę zarzucić mi czemu przybywając do jego świata, nie podzieliłam się z nim tymi osiągami techniki...

Choć jak niby miałabym to zrobić? Wrzucić do Tamizy samochód i wierzyć, że teleportuje się razem ze mną?

— Czym jest Ameryka Północna? — wypalił znienacka unosząc nos znad swojej gazety, która miałam wrażenie że zamiast go edukować robiła mu tylko wodę z mózgu, jako że w Narnii nie kojarzyłam aby druk wszedł na jakąś wysoką skalę. Tam trwała epoka pisania zapisek lub prawdopodobnie drukowania małymi nakładami, na nieszczególnie skomplikowanych maszynach... Nigdy się w to właściwie nie wgłębiałam, nigdy nie mając czasu na zobaczenie jak życie w Narnii wyglądało tak realnie - no kiedy ta trwała we względnym spokoju.

— Leży tam takie wielkie państwo. Stany Zjednoczone. Jedno z państw Osi podczas wojny... — wypaliłam szczerze niepewna czy w jego słowniku istniało pojęcie "kontynentu", ale utrudniając w ten sposób sprawę w inny sposób. Zasugerowała mi to jego automatycznie uniesiona brew i to do tego stopnia że prawie wskoczyła mu na czoło. — Po naszej stronie. Taki względnie sojusznik, gdy świat stał w płomieniach... Metaforycznie w płomieniach. — oznajmiłam przegarniając swoje włosy, które aż prosiły się o związanie, a w tym momencie zdawały się być w zdecydowanie lepszej kondycji niż w trakcie trudów narnijskich.

— Daleko? — spytał zupełnie bagatelizując to, że mieliśmy jakiś cel i nie powinniśmy tak sterczeć i czekać na cud. Denerwował mnie trochę i utrudniał znalezienie jakiegoś rozwiązania. Mnie chyba bardziej zależało na tym aniżeli mu, tyle że ja posiadałam jeszcze jakieś dalsze perspektywy, pozostawionego w domu brata, czy pracę. Chciałam załatwić to jak najprędzej i wdrożyć się na nowo w szarą codzienność.

Przypadek?Where stories live. Discover now