XXI. Niezbadane ciemności

3.8K 206 56
                                    

— Piotruś złotko. — spokojny i czarujący głos rozbrzmiał po raz kolejny, gdy dłoń kobiety skutej lodem powoli wyrywała się z swojej przestrzeni i sięgała w stronę skamieniałego chłopaka. Zresztą nie tylko blondyn stał w miejscu, bo była to reakcja właściwie nas wszystkich i było to wręcz niezależne od naszej dobrej woli, czy właściwie czegokolwiek innego.

Było to ponad nami. Magia, której nie dało się ogarnąć, ani tym bardziej przeciwstawić.

Nawet ja, po prostu czułam jakby coś zaćmiło mój umysł. Wiedziałam, że to co się dzieje nie jest w żadnym stopniu dla nas dobre i przyniesie gigantyczne, właściwie okropne konsekwencje, lecz moje nogi wręcz wrosły w podłogę, a głos odmówił posłuszeństwa.

Tępo wpatrywałam się w bladą sylwetkę, która z niemożliwym darem do przekonywania, czubkiem palca wręcz prawie dotknęła twarzy Piotra, do której tak uparcie dążyła.

Nie potrafiłam określić co konkretnie działo się przede mną, jednak był to obraz jak z fantastycznej bajki. 

Między dwoma potężnymi stalagnatami znajdowała się ściana grubego lodu, w którym wydawało się, że krąży wiatr albo nawet i chmury sprawiając że ściana była bardziej niż przeźroczysta to biała.

W tym wszystkim uwięziona była piękna, blada kobieta, która w momencie wyrywania się poza lód, najpierw ciągnęła za sobą krystaliczną ścieżkę, aby wreszcie wyrwać kończynę na powietrze, ewidentnie powodując jej niejako obumieranie w tym dosłownie dążeniu do życia. 

Ta ściana była jedynym miejscem gdzie dawała radę trzymać się przy swoim dziwnym rodzaju istnienia. W końcu było to chyba pośmiertne? Jakby jakieś miejsce, cienka granica tego co tu i tego co być może później?

Mój wzrok na krótki moment uciekł na ciała znajdujące się na podłodze.

Jakaś poczwara, to dziwnie wilkowate coś i Nikabrik leżeli na kamiennej posadzce zupełnie opuszczeni z życia. Powoli sztywnieli i stygli, jednocześnie rozluźniając napięte mięśnie. Ostatnie pośmiertne działania, na które było ich stać.

To oni byli sprawcami tego co właściwie się tu działo, jednak zupełnie nie wiedziałam w jakim celu to zrobili i na czym miało to polegać. Skąd ta dwójka w ogóle wzięła się w tym miejscu? Jak wkradli się niepostrzeżenie, czy może właśnie od początku tu byli?

Nie rozumiałam.

W szczególności jednak nie potrafiłam dopuścić do siebie faktu o ewidentnej zdradzie karła. 

Był złośliwy, nieprzyjemny, irytujący i pozostałe jego cechy mogłabym wymieniać jeszcze przez godziny, lecz przede wszystkim nie spodziewałam się, że będzie w stanie zdradzić coś o co właściwie to przecież walczył... I co ciekawsze nie zrobił tego współpracując z Telmarami, lecz z tym czymś... Z właściwie przedwiecznym złem, które kiedyś z trudem i ogromnym kosztem ujarzmiło rodzeństwo Pevensie. I które od dawien dawna, powinno trwać w formie jaką ściana lodu przede mną prezentowała.

I w tym całym szoku, strachu, chaosie i bezruchu, dotarło do mnie, że co najważniejsze... Nikabrik przed chwilą nie zdradził nas - swojego narodu i może nieco losowych postaci... To było jakoś możliwe do zrozumienia - w każdej wojnie trafiali się przekupne i zdradzieckie osoby, które za parę monet czy inne dobra z niebywałą łatwością zmieniali swoje pochodzenie...

 On jednak właśnie wystawił swoją dwójkę przyjaciół w postaci Truflogona i Zuchona, z czego z tym drugim w dodatku stanął do prawdziwego pojedynku... Najgorszy sposób na wbicie noża w plecy, a właściwie to serce.

To było zbyt wiele.

Takich rzeczy po prostu się nie robi. Tak nagle... Tak bez sensu.

A może to ja, po prostu przeliczałam się co do stwora, do tej pory wierząc w resztki jego godności, mimo że był pierwszym chętnym do skrócenia mnie o głowę już na samym początku.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz