XXXIII. Ciasne uliczki

2.5K 159 120
                                    

— Cukierniczka. — usłyszałam pewny siebie głos, który zupełnie wytrącił mnie z dotychczasowej równowagi.

Że co?

— Przepraszam cię bardzo, ale że jaka cukierniczka?... — mruknęłam marszcząc brwi i przewracając się z mojej dotychczasowej pozycji na brzuch, tak że teraz łatwo zdołałam wbić wzrok w chłopaka, który rozluźniony leżał może z dwa jardy ode mnie, zupełnie rozmarzony i zapatrzony na sklepienie niebieskie rozpościerające się nad nami.

Wspólnie znaleźliśmy sobie polanę na zboczu wzgórza, na którym to znajdowała się wioska, a dalej i całość zamku. Tym sposobem niedługo później, już wspólnie delektując się zielenią, świeżej trawy i cudownym błękitem nieba, szukaliśmy w chmurach obrazków. To była dobra zabawa na każdy moment.

Idealny sposób na odstresowanie i ucieczkę w świat marzeń i wyobraźni. Bo on był właśnie najpiękniejszy i nie było co oszukiwać - najciekawszy. 

Bez takiego przecież byłoby niezwykle nudno. Nawet w Narnii.

— No na niebie. — mruknął po czym zerknął w moją stronę, aby zorientować się gdzie dokładnie jestem, a gdzie między nami znajdują się owoce jakie ukradliśmy z pałacowej kuchni na przegryzkę. — Odwracaj się. — oświadczył na co ja zaśmiałam się mimowolnie i grzecznie wykonałam polecenia, chyba doszczętnie zaplątując się w przyciętą sukienkę, którą to miałam na sobie. Nie zwróciłam na to jednak szczególnej uwagi.

Chłopak, którego z całym przekonaniem mogłabym nazwać moim prawdziwym starszym bratem, podniósł się, aby przysunąć się bliżej mnie. Prawie uderzył swoją głową w moją, a następnie położył się obok nogami w zupełnie innym kierunku niż ja.

W ten sposób tylko głowy mieliśmy przy sobie, dosłownie stykając się ze sobą uszami.

Następnie podniósł rękę, aby odnaleźć moją i wyrzucając je ku niebu, zaczął pokazywać na puchatą chmurę, która zdecydowanie nic z cukierniczką wspólnego nie miała. Skąd w ogóle wziął mu się ten pomysł? Prostszych kształtów w jego głowie to nie było?

— Że ta? Nie ma opcji... Przecież to domek. Dwupiętrowy w dodatku. — zauważyłam pewna siebie i szczęśliwa z powodu tak luźnej zabawy, w momencie gdy całe miasto szykowało się już na to nietypowe zgromadzenie na placu. — To jest balkon, a ta przerwa w środku to drzwi wejściowe.

— Jeszcze mi powiedz, że ta mała chmurka obok, to buda dla psa. — mruknął w odpowiedzi, na co ja ochoczo pokiwałam głową, oczywiście przypadkowo stukając nasze czaszki ze sobą.

Parsknęłam śmiechem, szukając w tej sytuacji pozytywów i próbując się nie dobijać. Taki ból akurat spokojnie mogłam przeżyć, a jemu nawet należało się za te głupie pomysły. Kto normalny mógł w chmurce zobaczyć cukierniczkę?

Z tył głowy wmawiałam sobie, że nie wrócimy do Londynu. To nie mogły być ostatnie godziny tutaj  - bardzo chciałam w to wierzyć.

A jak właściwie doszło do tej sytuacji i gdzie zniknął Kaspian?

Z księciem nie udało mi się wymienić zbyt wielu słów, gdyż zaraz poddani go wypatrzyli i zasypali milionami pytań i próśb. Nie mógł ich zignorować, mimo braku humoru i czarnych myśli. Przybrał dobrą minę i odszedł w głąb wioski, zostawiając mnie samą, z moimi marzeniami o odbudowie Ker-Paravelu. To musiało dojść do skutku.

Wówczas prędko zdecydowałam, że nie będę aż tak marnować czasu i postaram się znaleźć sobie coś pożytecznego do zrobienia. Tym właśnie sposobem trafiłam do pałacowej kuchni, decydując się na prowizoryczne śniadanie, lub w tamtym momencie to już raczej obiad.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz