— Za Narnię! — krzyknął jeden z marynarzy, w ten sposób odpalając za sobą tłum pozostałych, wpatrzonych w Kaspiana jak w obrazek. W ten sposób rozległy się krzyki pełne nadziei i woli walki, które choć na kilka sekund zagłuszyły niepokojące piski, do których się zbliżaliśmy.
Było to na tyle optymistyczne, że mimo iż nie zdołałam wydusić z siebie ani słowa, uniosłam kąciki ust, jednocześnie odruchowo zaciskając na sobie pasek. Z powodu oszczędzania żywności w ostatnim czasie, moje już i tak chude ciało, zaczęło się na nowo jeszcze znaczniej się zapadać.
Przez pierwsze tygodnie w Narnii, byłam przekonana że trochę przybrałam na wadze, wyglądając może minimalnie zdrowiej, teraz jednak nastąpił proces odwrotny, ze względu na po prostu na braki w zróżnicowanej diecie, ciągłe zwracanie tego co zjadłam ze względu na panujący tu smród i nieustanne wstrząsy. Udział w tym miało także to, że często po prostu nie chciałam niczego w siebie wpychać, zajęta niezwykle przygnębiającymi myślami, czyli bagnie mentalnym...
Nie wspominałam już nawet o stanie śmierci w jaki popadłam, śpiączce, potem pozbyciu się jednej z kończyny i podupadnięciu tym na siłach.
Po prostu przesuwając dłonią po brzuchu i doskonale wyczuwając zapadającą się skórę, wiedziałam, że jak tak dalej pójdzie to zacznę opadać z sił i już w ogóle na nic się zdam w tej wyprawie...
A ponoć i tak mało już robiłam, poza ściąganiem na siebie i towarzyszy kolejnych plag.
W każdym razie nie miałam obecnie na to czasu. Nikt nie miał.
Tak samo jak zajmowanie się włosami, zębami, czy jakąś głębszą higieną.
Gdyby się ktoś tak nad tym dłużej zastanowił i spojrzał na obraz tej załogi opuszczającej stały ląd, a później na tą, która wiele tygodni jak nie miesięcy tkwiła w tej podróży donikąd - mógłby się szczerze przerazić i uświadomić sobie jak odczłowieczyło nas to morze... Jak doświadczająca i paskudna była ta podróż.
A wydawało mi się, że wygrzebywanie się spomiędzy trupów i wielogodzinna tułaczka z bełtem utkwionym w ciele, będzie najgorszym z moich doświadczeń życiowych...
A jednak teraz nie mogłam nawet myśleć, gdyż czułam że ktoś z boku natychmiast to wyłapuje i wykorzystuje przeciwko mnie na wszelki możliwy sposób.
Przełknęłam ślinę, czując jak wszystko co mogło stawało mi właśnie w gardle. Nie byłam gotowa na nic co mógł nam zgotować wszechświat.
Wiatr dalej uderzał w nas od pleców, tak że mimo starań wiosłujących, nie zgadzał się na minimalne spowolnienie lub zawrócenie naszej podróży. Nie było już odwrotu.
Jedynym i nieznacznym plusem tej beznadziejnej już sytuacji, było to, że deszcz wreszcie po wielu tygodniach ustał, a fale nie były aż tak agresywne, przez co dało utrzymać się na pokładzie bez wykonywania skomplikowanych figur i walki o życie z każdym krokiem.
Gdzieś nawet wysoko ponad nami przebijały się pojedyncze promienie słoneczne, co było wręcz zaskakujące.
Od wielu dni nikt tutaj bowiem nie widział światła. Z wyłączeniem tutaj tych paru momentów, gdy ktoś odważył się zapalić świeczkę, jednak działo się to na tyle rzadko, że wiecznie podrażniało to zmęczone i przyzwyczajone do mroku oczy.
Pierwszy raz więc, widziałam coś więcej niż całkowicie nielogiczne kształty, choć nie jakoś wyjątkowo dużo.
Gdy jednak patrzyłam w dal, odnajdywałam coś, czego nie dało się dobrze określić, nieważne ile bym się nad tym trudziła.
CZYTASZ
Przypadek?
FanfictionW pewnym momencie życia nadarza się okazja na decyzję, która raz na zawsze zmieni wszystko - choć podczas podejmowania jej nie zdaje się sobie z tego sprawy, choć wówczas wydaje się błaha, tak samo jak konsekwencje. Może być to niezachowanie rozwagi...