LXII. Mgliste postacie

1K 53 27
                                    

— Za Narnię! — krzyknął jeden z marynarzy, w ten sposób odpalając za sobą tłum pozostałych, wpatrzonych w Kaspiana jak w obrazek. W ten sposób rozległy się krzyki pełne nadziei i woli walki, które choć na kilka sekund zagłuszyły niepokojące piski, do których się zbliżaliśmy.

Było to na tyle optymistyczne, że mimo iż nie zdołałam wydusić z siebie ani słowa, uniosłam kąciki ust, jednocześnie odruchowo zaciskając na sobie pasek. Z powodu oszczędzania żywności w ostatnim czasie, moje już i tak chude ciało, zaczęło się na nowo jeszcze znaczniej się zapadać.

Przez pierwsze tygodnie w Narnii, byłam przekonana że trochę przybrałam na wadze, wyglądając może minimalnie zdrowiej, teraz jednak nastąpił proces odwrotny, ze względu na po prostu na braki w zróżnicowanej diecie, ciągłe zwracanie tego co zjadłam ze względu na panujący tu smród i nieustanne wstrząsy. Udział w tym miało także to, że często po prostu nie chciałam niczego w siebie wpychać, zajęta niezwykle przygnębiającymi myślami, czyli bagnie mentalnym...

Nie wspominałam już nawet o stanie śmierci w jaki popadłam, śpiączce, potem pozbyciu się jednej z kończyny i podupadnięciu tym na siłach.

Po prostu przesuwając dłonią po brzuchu i doskonale wyczuwając zapadającą się skórę, wiedziałam, że jak tak dalej pójdzie to zacznę opadać z sił i już w ogóle na nic się zdam w tej wyprawie...

A ponoć i tak mało już robiłam, poza ściąganiem na siebie i towarzyszy kolejnych plag.

W każdym razie nie miałam obecnie na to czasu. Nikt nie miał.

Tak samo jak zajmowanie się włosami, zębami, czy jakąś głębszą higieną.

Gdyby się ktoś tak nad tym dłużej zastanowił i spojrzał na obraz tej załogi opuszczającej stały ląd, a później na tą, która wiele tygodni jak nie miesięcy tkwiła w tej podróży donikąd - mógłby się szczerze przerazić i uświadomić sobie jak odczłowieczyło nas to morze... Jak doświadczająca i paskudna była ta podróż.

A wydawało mi się, że wygrzebywanie się spomiędzy trupów i wielogodzinna tułaczka z bełtem utkwionym w ciele, będzie najgorszym z moich doświadczeń życiowych...

A jednak teraz nie mogłam nawet myśleć, gdyż czułam że ktoś z boku natychmiast to wyłapuje i wykorzystuje przeciwko mnie na wszelki możliwy sposób. 

Przełknęłam ślinę, czując jak wszystko co mogło stawało mi właśnie w gardle. Nie byłam gotowa na nic co mógł nam zgotować wszechświat.

Wiatr dalej uderzał w nas od pleców, tak że mimo starań wiosłujących, nie zgadzał się na minimalne spowolnienie lub zawrócenie naszej podróży. Nie było już odwrotu.

Jedynym i nieznacznym plusem tej beznadziejnej już sytuacji, było to, że deszcz wreszcie po wielu tygodniach ustał, a fale nie były aż tak agresywne, przez co dało utrzymać się na pokładzie bez wykonywania skomplikowanych figur i walki o życie z każdym krokiem.

Gdzieś nawet wysoko ponad nami przebijały się pojedyncze promienie słoneczne, co było wręcz zaskakujące. 

Od wielu dni nikt tutaj bowiem nie widział światła. Z wyłączeniem tutaj tych paru momentów, gdy ktoś odważył się zapalić świeczkę, jednak działo się to na tyle rzadko, że wiecznie podrażniało to zmęczone i przyzwyczajone do mroku oczy.

Pierwszy raz więc, widziałam coś więcej niż całkowicie nielogiczne kształty, choć nie jakoś wyjątkowo dużo.

Gdy jednak patrzyłam w dal, odnajdywałam coś, czego nie dało się dobrze określić, nieważne ile bym się nad tym trudziła.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz