XII. Nieudane opuszczenie

4.8K 237 80
                                    

— To było potworne! Nadal nie jestem w stanie uwierzyć! — fuknęła Łucja, od dobrych kilku godzin powtarzając tak naprawdę wyłącznie to samo i analizując całą sytuację, pod każdym możliwym kątem. To już naprawdę robiło się ciężkie do zniesienia.

— Ja jestem... Rzuciłaś się wprost na niedźwiedzia, na co ty innego liczyłaś? — spytała oburzona Zuzanna, robiąc kolejny spory krok. Przedzieranie się przez wysoką trawę, w połączeniu z zmęczeniem, robiło się coraz to trudniejsze i żmudniejsze. 

Dodatkowo odnosiłam wrażenie, że mimo że cały czas brniemy do przodu, to stoimy w miejscu, rób robimy wielkie koło. Do niczego dobrego się to nie sprowadzało... Tak jakby ten las zamknął nas w pułapce, z której nie ma wyjścia.

Każdy kamień i drzewo wyglądały identycznie.

— Wiesz dobrze, że za naszych czasów prawie wszystkie niedźwiedzie potrafiły mówić ludzkim głosem... To nie moja wina, że dziczeją! — odpowiedziała zirytowana dziewczynka, tym razem odsłaniając swoją dziecinną twarz.

Chyba pogubiłam się czy w mojej towarzyszce było więcej dorosłości i trzeźwości umysłu, czy łatwowierności i infantylności. Nie rozumiałam jej rozdarcia charakterów i zachowania. Chociaż było dla mnie zrozumiałe, że jednocześnie była dwoma osobami, dorosłą królową i zwykłym małym dzieckiem... Najwyraźniej trudnym było zachować balans między tymi postaciami.

To którą ona tak naprawdę była?

— Ale twoja, że we wszystko wierzysz! — odezwał się zirytowany Piotr, odwracając się i mierząc siostrę niezbyt przyjaznym spojrzeniem. Aż mi zrobiło się przykro, patrząc na to jakim oczkiem w głowie chłopaka była dziewczynka i jak już kilkukrotnie udowodnił mi, że szczególnie o nią dba, a teraz reagował taką złością i niezadowoleniem z niej. W tym przypadku jednak było to uzasadnione w dużym stopniu, prawie szczególnie ona i ja, prawie straciłyśmy głowy przez jej zachowanie.

— Nie podnoś na nią głosu! — odezwał się Edmund, wychylając się z tyłu naszego korowodu, którego kolejność znowu na samym początku została wyznaczona przez Piotra, jak zwykle brata wysyłając do obrony tyłów.

— To ty lepiej uważaj... — warknął Piotr, nie zważając na to że Zuchon poszedł dalej, a zirytowana ich zachowaniem Zuzia dawno już go ominęła. Blondyn stanął w miejscu jakby go jakieś korzenie trzymały i najwyraźniej nie zamierzał przerywać sporu dopóki go nie wygra... Takie typowe.

Siedziałam cicho, a raczej stałam dosłownie między nimi, tak ze równie dobrze mogli sobie krzyczeć nad moją głową i też nad nią prawie się wzajemnie udusić.

Mimo że powody tej dyskusji były jakoś uzasadnione, była tu ona całkowicie zbędna. Czasu nie cofną.

Dawno już było po fakcie i chociaż pasowałoby nawrócić i przestrzec Łucję, to nie było powodu aby co chwila się unosić i spierać. Kłótnia chyba nie jest zbyt odpowiednim rozwiązaniem w jakiejkolwiek sytuacji... Jak już zresztą jednak słyszałam zgoda Pevensie sprawiała największe problemy. Tutaj miałam tego nieszczególnie uroczy dowód.

Wyminęłam chłopców nie będąc gotowa na wcinanie się. Co miałabym powiedzieć?

Niedźwiedź w końcu już dawno leżał trupem, a raczej nawet wypatroszony przez KMP, który postanowił zabrać kawał mięsa jako wałówkę. Nie samymi jabłkami w końcu żyje człowiek! Czy tam karzeł...

No a bracia Pevensie postanowili na ten temat jeszcze burzliwie sobie podyskutować. Najprawdopodobniej już nie chodziło o żadne zwierzę, a raczej zaszczepione w nich spory między sobą. Po co w końcu rozmawiać wprost, co kogo gryzie, jak można bawić się w podchody i obejścia?

Przypadek?Where stories live. Discover now