XLVII. Niewygórowana cena

2.4K 93 45
                                    

— Glino! Widzę, że zdobyłeś świeży towar... — krzyk, wstrzymał ten tragiczny i rozpaczliwy pochód, który już myślałam, że nie zamierzał mieć końca.

Zdezorientowana nie wiedziałam nawet kto zdecydował się nas zatrzymać, gdyż wszystko działo się od strony moich nóg, jednak po chrypliwym głosie, domyśliłam się że był to starszy mężczyzna, który zaczął dyskutować z głównym z łowców, którym był ten, wcześniej ściskający za ucho Eustachego.

W ten sposób poznałam imię tego bestialca.

Kolejne na mojej świeżotworzącej się liście postaci, które nie zasługiwały na nic, poza nienawiścią.

— Udany dzień... Czy chciałbyś przedpremierowo kupić któregoś z tych wielkich podróżników? Przypłynęli tu z zachodu. — padła oferta, sprawiająca że miałam ochotę opluć w twarz, kolejno każdego z naszych rywali i pewnie bym to zrobiła, gdybym nie wisiała w absurdalnej pozycji i mogła co najwyżej zwymiotować komuś na pięty...

Też była to całkiem kusząca propozycja, jednak najszczerszych chęci zrezygnowałam przez szmatkę wciąż utkwioną między zębami. Kreatura natomiast nieustannie robiła co chciała z moimi nogami. Zachowywał się jakby stały się jego własnością.

Byłam już pewna, że mamy do czynienia wyłącznie z paskudnymi bandytami, nawet nie ludźmi, bo to słowo nie należało się takim jak oni. Nie chciałam nawet sobie wyobrażać co może czekać na nas dalej.

Niezaprzeczalnie jednak padliśmy ofiarą łowców niewolników, którzy nie tylko nas spętali, ale najpewniej robili to już długie lata, niszcząc rodziny, rujnując miłości i burząc życia mieszkańców wyspy, oraz przyjezdnych... Pewnie tych drugich właśnie w szczególności, już bez żadnych skrupułów.

Jak ktoś mógł do tego dopuścić? Jak oni pozwolili się tak zniewolić?

Nikt nie miał prawa, w taki sposób ingerować w cudze życie.

To nawet nie była uczciwa wojna. To zwykłe polowanie.

Gorzej niż jak na zwierzęta.

Niespodziewanie zostałam odstawiona na ziemię, przed łajdaka, który niósł mnie do tej pory, dalej nie zważając na ranę w swojej ręce, która moim zdaniem była na tyle poważna, że niebawem mógłby stracić kończynę.

Moi przyjaciele również zostali wyciągnięci do przodu, tak aby postawić nas w piątkę w rzędzie.

Ryczypiska bowiem, jeden z mężczyzn trzymał w klatce, choć gryzoń najwyraźniej zdecydował się udawać niezbyt rozumne zwierzę i obecnie spokojnie leżał sobie w swoim małym więzieniu, nie wykazując żadnych oznak inteligencji.

Nie wiedziałam co chciał tym osiągnąć, jednak nie miałam jak w te działania ingerować. Nawet gdybym bardzo z niewiadomych przyczyn, chciała to zrobić... Może miał w odróżnieniu ode mnie, jakiś wyjątkowo światły i przebiegły plan.

Wreszcie znalazłam się przodem do starca, posiadacza naprawdę długiej i siwej brody, który natychmiast wydał mi się jakoś niezrozumiale znajomy, choć nigdy go z pewnością nie widziałam. Aż zmarszczyłam brwi, analizując czy nie był po prostu podobny do jakiegoś z znajomych dziadka Grzegorza, jednak nic nie przychodziło mi do głowy.

Przyjrzał się kolejno wszystkim, obecnie podawanym mu na tacy, wręcz wyceniając każdy element naszego ciała, swoim ewidentnie doświadczonym okiem.

Jemu też miałam ochotę napluć w twarz.

Wreszcie nasz licytator poświęcił sporo uwagi Kaspianowi, aby to na niego ostatecznie wskazać i oświadczyć:

Przypadek?Where stories live. Discover now