LXXXIV. Koci sympatyzm

345 18 25
                                    

Pierwsza różnica jaką tak wyraźnie odczułam w swoim położeniu, to zdecydowanie temperatura. Wraz z przekroczeniem niejako progu, w futrze zrobiło mi się wprost gorąco, co przyniosło za sobą kolejne praktycznie że fale bólu. Bardzo chciałam się go już wyzbyć, jednocześnie bojąc się skutków schodzącego ze mnie znieczulenia w postaci całkowitego zmrożenia. Z dwojga złego, lepiej już chyba było nie do końca rozumieć to co się przeżywało.

Czy ta sytuacja faktycznie mogła doprowadzić do tragedii? Zaraz miałam się o tym przekonać.

Odstawiona na ziemię o mało na nią brutalnie nie wyrżnęłam, łapiąc trochę zanik pamięci ruchowej. Zresztą tak stabilne podłoże jak kamienna podłoga była czymś wręcz niesamowitym. Od dawna jedyne przez co się przedzierałam było zdradzieckim śniegiem, po którym przecież wielokrotnie się ślizgałam, a innym razem w nim grzęzłam - a tymczasem faktycznie miałam pod stopami coś pewnego, co jakkolwiek gwarantowało mi że wraz z następnym krokiem nie znajdę ukrytej przestrzeni i spektakularnie nie spadnę. na bazie ostatnich doświadczeń - był to wyjątkowo przyjemne przeświadczenie.

Trochę nieporadnie, naprawdę pragnąc prawdziwie odetchnąć, właściwie to przeczołgałam się kawałek i wreszcie usiadłam w jakimś wybranym przez siebie miejscu, od razu zajmując się przynajmniej rozwiązaniem materiału będącego niejako paskiem mojego futra. Zrobiło mi się aż przesadnie gorąco, a to przez fakt zamkniętej przestrzeni w jakiej się znaleźliśmy, ale i to, iż nieopodal rozpalony był ogromny kominek.

Wielki jak właściwie wszystko w kuchni, w której się znaleźliśmy.

Doszło do tego raczej w dość oczywisty sposób, bo gdy skierowaliśmy się w stronę Harfangu, albo bardziej zrobił to mój serdeczny przyjaciel, podczas gdy ja korzystałam z jego dobroci i wyrozumiałości względem mnie, szybko przekonaliśmy się, że coś co mówiła Pani w Zielonej Szacie faktycznie było prawdą. Bramy miasta, jak i zewnętrzne wejścia do zamku były zamknięte. Mogliśmy tylko tak obchodzić sobie ogromnych rozmiarów budowle i przekonywać się, że mieliśmy zerowe szansę na wdarcie się tam do środka.

Sama pewnie wówczas zrezygnowałabym lub próbowałabym krzykiem zwrócić czyjąkolwiek uwagę i może faktycznie w ten sposób naruszyć pewnego rodzaju zwyczaj, błagając o wpuszczenie - na szczęście jednak do tego nie doszło, gdyż Teuss był ze mną i on zaparł się w okrążeniu miastka do skutku, co po serii porażek okazało się jednak bardzo trafną decyzją.

Uratowało nas w porównaniu do innych naprawdę niewielkie wejście, dla nas będące zasadniczo i tak dość sporymi wrotami. Szybko doszliśmy do logicznego wniosku, że była to droga wyjścia dla jakiegoś zwierza, najprawdopodobniej kota, choć zastanawiało mnie czy takie zwierzęta w tym dziwnym olbrzymim świecie także przyjmowały większą formę, czy raczej stanowiły dla olbrzymów wręcz robaczki.

Gdy tak na dobre wprosiliśmy się do budynku, trafiając do jakiegokolwiek pomieszczenia, którym właśnie okazała się przestrzeń przeznaczona do gotowania, byłam może i pozytywnie zdziwiona tym, że miejsce faktycznie wydawało się być cywilizowane.

W ogóle idea miasta była całkowicie czymś innym względem tego, że poprzednie olbrzymy, które stanęły nam na drodze, żyły w dole z którego nie potrafiły wyjść, żywiły się sobą wzajemnie i chyba nieszczególnie potrafiły się komunikować.

Patrząc na potężne mury, a także liczne przedmioty kuchenne, czy w ogóle przyprawy wyraźnie posegregowane w pojemnikach, które mimowolnie zwracały moją uwagę, jakoś byłam nawet gotowa uwierzyć w epitet jakim określiła mieszkańców tego miejsca, wcześniej wspominana kobieta...

"Inteligentni" wydawało się być dobrym określeniem dla stworów, które prawdopodobnie same z siebie stworzyły takie miejsce...

Wierzyłam jednak, że ta cecha szła w parze z gościnnością, o której byliśmy zapewniani przekręcając most, wkraczając tym samym na tę dość niecodzienną krainę, mimo że wcześniej budziło to moje poważne wątpliwości. Dalej zresztą tak było, ale przez to co mnie spotkało, byłam w stanie jakoś przymknąć na to oko.

Przypadek?Where stories live. Discover now