LXX. Niewyraźny szkic

530 29 23
                                    

— Czyli to tutaj się ukrywasz... — usłyszałam nie za wyraźnie gdzieś po drugiej stronie wielkiego budynku, po którym bez problemu niosło się echo, do tego stopnia że tak naprawdę głos ten mógł być szeptem z kilkudziesięciu jardów.

Zignorowałam całkowicie autora tej uwagi, nie chcąc aby wytrącał mnie z moich zajęć i bardzo pragnąc w obecnym rozdrażnieniu po prostu pozostać sama. Byłam pewna że potrzebowałam potkwić chwilę z własnymi myślami i w jakiś sposób chciałam się bronić przed wszelką formą uspokojenia, które mógł mi bez problemu jak zawsze przynieść.

Sytuacja była przecież na tyle zła, że miałam prawo się denerwować i stresować, wiedziałam że nie powinien znowu oszukiwać mnie swoim łagodnym spojrzeniem i pociesznym słowem, całkowicie zakłamując rzeczywistość i utrudniając mi intensywne myślenie, a raczej to rozpaczliwe poszukiwania jakiegokolwiek ratunku, który znikąd do nas nie docierał i nie wydawało się aby ta sytuacja miała jakoś się zmienić, zwłaszcza jeśli ja tkwiłam w tak  biernym stanie.

— Idź sobie. — powiedziałam stanowczo, a zaraz po tym słysząc wyraźne kroki na eleganckiej posadzce, docisnęłam do powierzchni pędzel, przemieniając moją subtelną linię w jakiś sznurek włóczki z kłębkiem na końcu - czyli wielka brązową plamę, na tyle tragiczną że nadmiar farby od razu pociekł po powierzchni zostawiając za sobą smugę, która już zupełnie mnie sfrustrowała. — Powiedziałam, że nie chcę z tobą rozmawiać! — wysyczałam praktycznie przez zaciśnięte zęby, mając pewność że głowa od nadmiaru emocji w szybkim tempie zaczęła mi praktycznie pulsować.

Kroki nie ustały, co podniosło mi ciśnienie praktycznie ponad skalę, nie miałam teraz cierpliwości na takie formy sprzeciwiania mi się i oczekiwałam współpracy szczególnie od niego.

Chciałam się odwrócić i powtórzyć stanowczo żądanie o opuszczenie  tego miejsca i pozwolenie mi pracować w spokoju, przy tym najlepiej rzucając mu pędzlem w twarz, kiedy wykonując obrót praktycznie zderzyłam się z jego ciałem. Chcąc się szarpać zostałam zdecydowanie złapana w okolicy obu nadgarstków, a przez moje automatyczne wręcz wierzganie, ścisk ten okazał się nieco bolesny, przez co odruchowo wypuściłam z dłoni trzymany przedmiot, który pacnął o posadzkę wraz z nową, dość paskudną plamą. Patrząc na to z boku, ktoś pomyślałby że to dobry moment aby zacząć wzywać pomoc.

W jakimś stopniu podświadomie uciszona, chciałam jeszcze walczyć o wyjście z tej sytuacji, może nawet posuwając się do uderzenia go w jakikolwiek sposób, chociażby szarpiąc się i prezentując mu tę formę okazywania moich uczuć w sam środek klatki piersiowej, jednak ten doskonale znał moje wszystkie zagrania i zareagował pośpieszniej, wręcz ogarniając mnie ramionami i wciskając w siebie tak, że nieszczególnie mogłam się ruszyć.

Sapnęłam coś wściekła, kiedy jedna jego dłoń powędrowała do przegarnięcia moich włosów, a druga zacisnęła się wokół talii, choć wszystko tak aby dalej mnie blokować. Poczułam się trochę ubezwłasnowolniona, choć niezaprzeczalnie, z sporym problemem przyznając to nawet przed samą sobą - potrzebowałam właśnie tego. Właśnie go.

Jego dotyku, jego słów, jego bliskości pomocy w zapanowaniu nad całym walącym się światem.

Zdusił we mnie całą agresję i przy masie odpowiedzialności, a także presji jaką ponakładali na mnie wszyscy - tak po prostu poczułam się krucha, a przy tym całkowicie bezpieczna gdy byłam przy nim.

— Nie wiem co powinnam zrobić. Nie mam pojęcia. — wyznałam właściwie szeptem, wreszcie przestając się oszukiwać i obejmując go zdecydowanie szczelniej, nie zamierzając już odpuszczać sobie jakiegokolwiek kontaktu z jego skórą, bo przecież wiedziałam że tylko przy nim mogłam czuć jakąś namiastkę ulgi, gdy świat płonął na moich oczach, a ja nawet nie miałam jak go zgasić.

Przypadek?Where stories live. Discover now