LXXV. Odbudowane piękno

469 30 10
                                    

— Eustachy, puść mnie, zepchnę ją tak jak próbowała zepchnąć mnie! — powiedziałam głośniej, na tym etapie nijak już nie będąc w stanie okiełznać swoich emocji i szczerze to nawet szczególnie nie próbując. Frustracja i złość wobec całego wszechświata i jego ogólnej niesprawiedliwości, ciągle we mnie narastały, gdy od paru minut nie mogłam pozbyć się sprzed oczu pewnej niesamowicie eleganckiej szatynki.

Spróbowałam wyrwać się z uścisku chłopaka, który trochę przypominał zwykłe przyjacielskie objęcia, jednak tak naprawdę był obecnie jedynym murem, który powstrzymywał mnie od posunięcia się do rękoczynów, gdyż moja cierpliwość w tym miejscu już się skończyła.

Dziewczyna natomiast zdawała się nie rozumieć skali zagrożenia, choć uciekła od nas parę kroków, praktycznie zapadając się w piasku i nie mając w tym ani krzty wyczucia. Wiedziałam, że gdybym tylko faktycznie chciała i mogła za cichą zgodą towarzysza, to dopadłabym ją w trzech ruchach i tym razem już nie podarowała jej ani pasma włosów, jak zrobiłam to w szarpaninie o mój naszyjnik.

— Nie próbowałam cię zrzucić, ubzdurałaś to sobie. Zresztą to twoje nie pierwsze bezpodstawne oskarżenie w moją stronę. — odpowiedziała wyniośle, wyjątkowo unosząc swój ton i wskazując, że sama w tej chwili nie była oazą spokoju i porcelanową laleczką, w którą miałam ochotę rzucić butem, gdyby tylko blondyn pozwolił mi sięgnąć do własnej nogi.

— Czy wy obie możecie się uspokoić? — wciął się w moją szarpaninę Scrubb, trochę mnie przy tym odpychając i już po tak krótkim czasie, mając ewidentnie serdecznie dość równoczesnego towarzystwa nas obu. Takiej niechęci wobec mnie, nie dostrzegałam w nim praktycznie od dnia gdy przybrał smocze łuski, jednak definitywnie nigdy nie musiał oglądać jak konfrontuje się z najgorszym koszmarem.

I nie miałam tu na myśli płonących Telmarów, czy lodowatej sylwetki Białej Czarownicy, a tę cholerną pannę Lancaster, która zawodowo uprzykrzała mi angielskie życie i na dodatek postanowiła zrobić to i z tym, jeszcze trudniejszym i bardziej skomplikowanym - tutaj.

Bo jak wciąż podejrzewałam. Byliśmy w Narnii. I teraz poważnie w tym faktycznym państwie, a nie gdzieś daleko, jedynie w pokrewnej mu przestrzeni.

A jak to się stało?

Zaledwie moment po tym jak spotkałam się z Luizą i o mało nie padłam w tymże miejscu na zawał, Julia zdecydowała się nierozważnie zbliżyć do krawędzi z rozłożonym parasolem i spojrzeć na rozpościerający się przed nami widok. Nie zdążyliśmy zasadniczo zamienić słowa z niewtajemniczonymi dziewczynami, gdyż jeden silniejszy podmuch wiatru i następujący po nim chwiejny ruch, pozwoliły, aby jak wówczas podejrzewałam najmłodszej z nas, obsunęła się noga i dziewczyna zaczęłaby spadać w przepaść. Szybką reakcją uchronił ją jednak nikt inny jak Eustachy, który wyszarpał ją skutecznie, sam na to tracąc równowagę.

Oczywiście, że w odruchu i będąc właściwie tuż obok, próbowałam zahamować to ludzkie domino i złapać mojego przyjaciela, drugą ręką napotykając na jedyne co mi się tam nasunęło, a była to spódnica Luizy, która nie wiadomo czemu znalazła się tak blisko mnie... Zbyt prostym i logicznym był więc wniosek, że miała w tym jakieś nieczyste zamiary, które finalnie nie zostały wdrożone w życie, jako że w tej całej przepychance, wszyscy troje pozwoliliśmy sobie spaść w przepaść. Ponad nami pozostała wyłącznie sama inicjatorka tego zajścia, zdecydowanie oniemiała przez fakt tego co się zdarzyło - jak szybko i w błahy sposób straciła wszystkich swoich towarzyszy.

I gdy serce zaczynało zalewać się strachem, a perspektywa roztrzaskania, mieniła się naprawdę nieprzyjemnymi barwami, zderzyliśmy się z chmurami, tłoczącymi się poniżej dotychczas zajmowanego punktu widokowego. I zamiast przedrzeć się przez nie jak przez najzwyklejszą kłęb dymu - niespodziewanie w całym wrzasku, panice i bezwładzie - zderzyliśmy się z tą masą. Ku mojemu zaskoczeniu, przypominała ona wyjątkowo miękką i świeżo wypraną pościel, która ujęła nas w objęcia.

Przypadek?Where stories live. Discover now