LXXVIII. Ponadczasowa miłość

434 23 13
                                    

Odruchowo wręcz szarpałam za materiał, który wprost wyślizgiwał mi się z rąk. Miałam kompletną świadomość tego, że w ten sposób nic z tego nie wyjdzie, że marnowałam czas, którego przecież posiadałam niewiele, bo zaledwie może dwie godziny. To wszystko wyłącznie do momentu aż słońce wydarłoby się na dobre ponad taflę wody, sprawiając że rzeczy, w tym moja ucieczka będą bardziej widoczne... Po prostu nie do pominięcia dla osoby, przed którą w swych poczynaniach starałam się to ukryć.

Warknęłam coś, wreszcie rezygnując z ładnej kokardki, bo na co mi ta była i to w takim miejscu jak na plecach? Nie był na to czas, dlatego sfrustowana ruszyłam przed siebie, sięgając natomiast do drugiej rywalki tego pokroju, która znajdowała się przy moim dekolcie. Zdecydowanie odnajdywałam tu za dużo udziwnień, o których wcale nie myślałam gdy kreacja ta była tworzona - na nieco milsze okoliczności niż te w których niefortunnie obecnie żyłam. Jednak kto je przewidział?

W tym przypadku wydawało mi się, że sprawa z zawiązaniem będzie łatwiejsza, zwłaszcza gdy konkretnie skoncentrowałam wzrok na przedmiocie, widząc przy tym jak palce mi drżały. Nadmiar emocji wręcz się we mnie kłębił i w tych okolicznościach, nie próbowałam z tym walczyć, wiedząc że mam ku temu ostatnią trafną okazję. Dodatkowo przecież chciałam dać tym wszystkim uczuciom ostateczny upust, choć tutaj w ten najgorszy sposób. Jedyny który zdawał mi się logiczny.

Brnęłam przed siebie, czując jak żołądek zaciskał mi się w supeł, przez widmo tego co wiedziałam, że muszę zrobić. Czego byłam pewna, że każdy by mi odmówił, jednak to ja tutaj dyktowałam warunki - byłam osobą decyzyjną, przynajmniej jeszcze tej nocy.

Wszystko przecież przemyślałam, wszystko miało pójść dobrze, zostać naprawione... Oprócz mnie, tutaj nie było już dobrych opcji. Nie widziałam perspektyw jakiegokolwiek ratunku, czy planu "B". Byłam gotowa na to poświęcenie, wmawiając sobie że to do tego zostałam stworzona.

I wtedy walcząc z roztrzepaniem jakie ogarnęło moje dłonie, zderzyłam się z kimś sylwetkowo większym. Zamarłam w bezruchu, po prostu wiedząc doskonale kim jest ta postać i naprawdę nie chcąc aby właśnie ona stanęła mi na drodze. Nieliczna, z którą mogłam przegrać w potyczce choćby samych spojrzeń. Jedyna, której słowa w obecnym stanie jakkolwiek respektowałam.

Moje nozdrza ogarnął charakterystyczny zapach, w tym momencie uruchamiający praktycznie to bombę stresu, odganiając całe lata wiecznego spokoju i poczucia bezpieczeństwa. Wszystko co najlepsze zostawało przykryte.

Aż zrobiło się wyraźnie zimno, od czego chciałam podkurczyć nogi. Może nawet jakoś to zrobiłam.

— Nie zatrzymasz mnie. Podjęłam decyzję, a ty musisz jej usłuchać. To rozkaz. — oświadczyłam, tonem tak chłodnym, tak wyniosłym że aż poczułam się z tym źle - a jeszcze gorzej gdy mocny ścisk wystąpił na moim ramieniu. Nie mogłam już uniknąć guli rosnącej w gardle, która całkowicie utrudniała mi mówienie.

Zbierało mi się na płacz, bo przecież tak naprawdę nie chciałam musieć, bo przecież się bałam od tak wielu miesięcy, ale właśnie w tym leżał problem, że nie tylko ja - a wszechświat zdecydował, że odpowiedzialność za cały chaos spadała tylko na jednego człowieka, tą obarczoną tym od zawsze, odgórnie. Szkoda tylko że cholera nie wiedziałam o tym zbyt długo.
Teraz jednak oczywistym się stało, że byłam wszystkiemu winna, a dodatkowo - tym najgorszym końcem.

Wzdrygnęłam się, czując wręcz rozlewający się niepokój i coraz bardziej dręczący mróz. Aż chciałoby się krzyknąć z prośbą o dołożenie do piecyka...

Przypadek?Where stories live. Discover now