XXV. Rozpaczliwy taniec

3.3K 204 112
                                    

O mało nie upadłam, ślizgając się na błocie.

Cudem złapałam koordynację w tym co robiłam i odgarnęłam z twarzy przylepione do niej włosy. Zamrugałam dwa razy, aby dostrzec kilkanaście jardów przed sobą dziarsko idącego Edmunda, a jeszcze kawałek przed nim wręcz pędzącego Gromojara, a tuż przy nim i Świdrogrzmota - w końcu ta dwójka zdecydowanie nie miała problemów z prędkim przemieszczaniem się przez swoje rozmiary, czy dość mobilną budowę ciała.

Westchnęłam ciężko, spoglądając za siebie.

Oddaliliśmy się już spory kawałek od obozu telmarskiego, którego już nie dało się dostrzec i to nie tylko przez jego dobre zatuszowanie w gęstwinie lasu... Ciężka i mętna mgła, a także zapadający mrok uniemożliwił mi już zupełnie zauważenie choćby kawałka człowieka... Nieustanny, silny deszcz także podbijał poziom trudności, zwłaszcza że już dawno przestał być mżawką. 

Teraz ledwo cokolwiek widziałam, a strumienie spływały mi po twarzy. Definitywnie nie było elementu mojego ciała, który pozostałby suchy - było to niesamowicie frustrujące, a obecnie nie marzyłam o niczym innym jak o ciepłej herbacie i wygodnym łóżku z grubą pościelą, najlepiej z jakiegoś pierza albo nawet i wełny. Na żaden z wymienionych przedmiotów, nie mogłam jednak liczyć, wiedząc że gdy dotrzemy do Kopca, pozostanie nam tylko parę godzin na przygotowanie się na każdą ewentualność. 

A dokładniej to na wojnę, którą przed chwilą wstrzymaliśmy na pewnie zaledwie parę godzin.

Sapnęłam, dosłownie widząc jak z moich ust wydobywa się para co znamienne jest gdy temperatura sięga niskich liczb. 

Zła warknęłam zaraz wręcz zrywając z głowy chustkę. I tak moje włosy były przylepione do całej długości moich pleców i nikogo już tutaj nie raziłam swoim obliczem, więc to zasłanianie mi twarzy nie przynosiło żadnych efektów. Niechlujnie wepchnęłam ten element garderoby do kieszeni i postarałam się przyśpieszyć w kroku.

Chłód mnie paraliżował i czułam jak palce mi odmrażają. Grypa, albo nawet zapalenie połowy ciała miałam gwarantowane.

A już nawet nie chciałam wspominać jaki strach mną targał. Jaki kompletny mętlik zasiał się w mojej głowie i jak wiele myśli nie zyskało określonego kierunku.

Piotr przecież miał przystąpić do pojedynku na śmierć i życie... A potem co?

Jeśli miałby wygrać - podobno wolność, zwycięstwo i nowe życie dla Narnijczyków - wszystko to po co właściwie cały ten bałagan został zorganizowany.

A co jeśli przegra?

Spięłam się na tą myśl i energicznie potrząsnęłam głową.

Wydawało mi się, że nie mogę nawet dopuszczać tego do siebie tak całkowicie czysto-teoretycznie. Nawet w najgorszym scenariuszu nie chciałam w niego wątpić.

Piotr miał wygrać - dla ogółu, dla przyjaciół, swoich poddanych i dla Narnii. Nie było innej możliwej tu wersji.

Blondyn był przecież prawdopodobnie jednym z najwspanialszych wojowników w historii Narnii. Gdzieś między legendami, obiło mi się nawet o uszy, że otrzymał swego czasu miano Niepokonanego... Przecież nie wyszedł z wprawy w ciągu półtora roku?

Prawda?

Na myśl przychodził mi tylko jego widok w czasie ataku na zamek, wtedy gdy wydawał się być zamotany, zagubiony, powątpiewający - gdy grunt sypał mu się spod stóp i właściwie to że nie stracił wtedy głowy było zasługą w małej mierze mnie, a w dużej jego brata. Co gdy jednak tego oparcia mu zabraknie?

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz