CXXII. Matczyna opieka

89 16 7
                                    

— Strasznie jest brzydki. — stwierdziłam nie mogąc powstrzymać się przed śmiechem i spoglądając na swojego towarzysza z kompletnym pożałowaniem i przesadną dezaprobatą wobec jego kunsztu. Nie wierzyłam, że traciliśmy na to tyle czasu, a efekcie wyszło nam coś tak szkaradnego. Nasze, choć bardziej - jego dzieło, nawet nie stało samo. Raczej obsuwało się przy każdym dotknięciu jakbyśmy z niezależnej od siebie papki próbowali utworzyć cokolwiek. Zdecydowanie nie tak powinno to wyglądać.

— No ej. Nie mów mu tego przecież. — zareagował natychmiast na co znowu parsknęłam, a zaraz po tym zostałam lekko odepchnięta jedną ręką, sprawiając że tracąc na równowadze usiadłam sobie w resztkach śniegu. Szczególnie to się temu nie przeciwstawiałam, może chcąc wypisać się z tego interesu i nie musieć dalej nieskutecznie składać z bałwanem jego bardziej chłodnego poplecznika. — Nie liczysz się zupełnie z jego uczuciami. — stwierdził rzekomo wielce tym oburzony, kolejny raz próbując przykleić naszemu pacjentowi jego jajowatą głowę, co kończyło się zupełnym fiaskiem. Śnieg nie nadawał się do niczego, a temperatura utrzymywała się wyjątkowo nieprzyjemna, dlatego najsłuszniej byłoby gdybyśmy ruszyli się już do mieszkania Luizy, gdzie kolejny już raz miałam nocować, być może nawet nie sama.

Szczególnie mi to odpowiadało, bo do tej pory nie czułam się szczególnie ciepło przyjmowana w miejscu zamieszkania rodziny Pevensie. Omijałam je szerokim łukiem, prawdopodobnie tak zyskując w klasyfikacji pani Pevensie kolejne minusy, ale zawsze ilekroć się z nią widywałam, odnosiłam wrażenie że ma do mnie jakiś żal albo odczuwa niepokój gdy tylko mnie widzi.

Nie potrafiłam sobie tego wyjaśnić, nie znajdowałam na to logicznego argumentu, a gdy raz delikatnie próbowałam podpytać, gdzieś w okresie świątecznym to zostałam zbyta. Ostatecznie po prostu nie pchałam się tam gdzie mnie nie chciano i tylko podpytywałam Janka, czy czy był traktowany z podobnym chłodem gdy zachodził tam w odwiedziny do Zuzanny. On jednak nie odczuwał podobnych awersji i twierdził, że może interpretuję coś sobie nadwyraz wrażliwe, dlatego nawet w nim - w ulubionym przyszłym zięciu, nie znalazłam solidnego sojusznika.

W rezultacie mimo chłodu i panującej ciemności, nie miałam nic przeciwko nadprogramowym milom, byleby dotrzeć gdzieś, gdzie mogłam czuć się bardziej akceptowana. O ironio, było to właśnie w domu Luizy, gdzie planowałam przeczekać antypatię kobiety.

— A ty z moimi gdy mówię ci, że odmarzają mi policzki. — napomknęłam, czując chłód, nawet mimo tego że ubrana byłam w przynajmniej kilka warstw i daleko mi było do pięknych kobiet, wystrojonych w długie płaszcze lub futra i puchate czapki. Już zdarzyło mi się w swoim życiu solidnie przemarznąć i nie zamierzałam chociażby się do tego zbliżać ze względu na jakieś widzimisię, czy próbę zaimponowania mu.

Zwłaszcza gdy sam trwał tu z czerwonym nosem i oblepiony śniegiem przypominając bardziej to dzieciaczka niż dorosłego mężczyznę

Na moje stęki, ten wreszcie zerknął na mnie i na ile w tym półmroku mógł, zmierzył mnie wzrokiem jakby sprawdzał czy faktycznie nie zamieniam się jeszcze w bryłę lodu. Dla dodania dramatyzmu próbowałam szczękać zębami, na co ten wyciągnął rękę, chcąc pewnie trochę boleśnie znowu pociągnąć mnie za skórę. Momentalnie oberwał za to tylko po palcach, bo starałam się wzmocnić tak na wyrazie moją groźną i niezadowoloną minę, choć tylko się droczyłam.

Takie chwile zdecydowanie należały do moich ulubionych.

Uwielbiałam jak wspólnie czuliśmy się swobodnie i posuwaliśmy się do coraz większych głupot czy bezsensów. Fajnie było je wprowadzać do wspólnej rutyny i wreszcie spędzać ze sobą czas bez całej odpowiedzialności i wrażenia jakby los całego świata spoczywał na naszych barkach. Dużo nam to ułatwiało.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz