LXXXVII. Nawrócony zdrajca

317 19 23
                                    

Było mi z tym wszystkim dziwnie. Z tym, że dałam się przekonać do lekkiego zasklepienia moich ran za pomocą kordiału, jak z tym że Luiza i najprawdopodobniej próbowała mnie przeprosić.

Przerwałam jej oczywiście, nie chciałam tego słuchać, choć miała nieco więcej do powiedzenia niż te parę prostych, ale jakże drogich słów. Nie przyjmowałam tego, nie ufałam w jej jakieś dobre intencje, mimo tego że przecież zrobiłam sporo aby stało się to jakkolwiek bardziej realne. Nie sądziłam jednak, aby ona komukolwiek potrafiła wybaczyć, aby była w stanie mnie nie nienawidzić po tym jak tyle lat mnie gnębiła, podcinała mi skrzydła jak utrudniała każdy dzień, później robiąc to na tak chorą i kompletnie niemoralną skalę - wciskając się w uważałam że jedyną relację, dla której moje serce zabiło w tym życiu jakoś inaczej...

Starałam się więc ją ignorować, gdy siedzieliśmy dalej w tej rurze, oświetlani poniekąd przywłaszczoną przeze mnie latarką, spożywając przy tym rzodkiewkę, marchewkę i fasolę, które kolejno patyczak, minotaur i chłopak, ofiarnie nam tutaj przynieśli. Milczeliśmy głównie, wszyscy zbierając siły. Nawet nie przedstawiłam za bardzo historii tego co mnie spotkało, ani oni swojej. Między słowami tylko wyczytałam że faktycznie gdy wydostali się z zamku to głównie ukrywali się między zaspami i próbowali uciec z zasięgu wzroku wielkoludów, co rozwiązałam im oczywiście ja tym dość brutalnym zdarzeniem, którego pamiątka w postaci trupów mnóstwa szczurów wciąż znajdowała się nieopodal nas.

Nie wiedzieliśmy zupełnie co dalej, nie miałam zbytnio koncepcji, bo do tej pory jedyne czego byłam przekonana, to fakt tego, że musieliśmy opuścić to przeklęte miasto, które od początku mi się nie podobało. Przez to co się tam zdarzyło, miałam taką aż przesadną potrzebę zawołania im kolejno w twarze, siarczystego "a nie mówiłam"...

Gdy trwając tak w ciszy, miałam w końcu czas aby zastanowić się nad naszą sytuacją, zauważałam pewien problem tej sytuacji. Znajdowaliśmy się pod ziemią, teoretycznie pod górą, pod śniegiem, tak jak mówił Znak. Nic nie wskazywało jednak abyśmy mieli wedle zapowiedzi kogoś tu spotkać, ale też nie zostało wskazane jak głęboko mieliśmy się udać...  czy to aby na pewno dotyczyło skały pod napisem?

A może skoro przekaz ten najlepiej widoczny mógł być z okna Harfangu, to może właśnie w przestrzeni pod nim mieliśmy szukać rozwiązania... Osobiście nawet zdążyłam już zorientować się co konkretnie tam leżało i choć powrót do ścieków nieszczególnie mi się widział, zwłaszcza że do tej pory ode mnie śmierdziało... Mógł być kluczem do rozwiązania naszego wówczas największego problemu, dlatego nawet nie próbowałam zatajać tego wniosku.

— Może musimy pójść dalej... Głębiej... Albo wrócić do kanału. Razem może by to wyszło... Może coś tam przegapiłam? Może to właśnie miejsce, którego szukamy? Było na dość niskim poziomie, więc miałoby to sens... A może stamtąd byłaby jeszcze jakaś droga dalej? Głębiej? — zasugerowałam cicho, choć nieszczególnie mi się uśmiechało się tam cofać i przeciskać się tunelami, w których na wodzie prawdopodobnie jeszcze unosiła się moja własna krew. Zresztą nie sądziłam abym do akurat tamtej otwartej przestrzeni potrafiła jeszcze dotrzeć. Cała moja ucieczka przecież była jednym wielkim spontanicznym splotem losowych decyzji i ufania najbardziej idiotycznym głosikom w głowie i ich sugestiom. Jak zawsze...

Odpowiedziało mi mruknięcie. Zerknęłam od razu na Teussa, który wydawał się być wyjątkowo z tego faktu niezadowolony. Uniosłam brwi, skupiając się na jego mordce i próbując rozszyfrować jakie "ale" do tego miał - co konkretnie było nie tak i jakie rozwiązanie wobec tego proponował.

— On mówi, że to moment w którym powinniśmy odpuścić. — odezwała się dość niespodziewanie oczywiście, że Luiza która samym tym faktem mnie zdenerwowała - zarówno odzywania się i jak i uświadamiania mi znów, że ona go rozumiała. To w niej frustrowało mnie chyba nawet bardziej niż fakt jak zepsuła moją relację z Edmundem, co potem przecież jak sądziłam sama zniszczyłam po raz drugi... Choć gdybym miała tworzyć taką hierarchię znajdujących się w niej zapalników mojej złości, od paru chwil wygrywało tom że gdy już naprawdę chciałam się na niej wyżyć i wreszcie wygrać, to ona posłużyła się wobec mnie moim miękkim sercem i spróbowała przeprosić.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz