CXXI. Powtórna egzystencja

86 15 15
                                    

Niebo rozdarł błysk, aż się wzdrygnęłam, nie uważając aby siedzenie tutaj w taką pogodę należało do luksusów jakie mi obiecywano. Odczuwałam tylko niepokój, modląc się aby burza przeszła daleko, bo miałam do nich pewien szczególny uraz po tych wielu doświadczonych na morzu.

Próbowałam tłumaczyć sobie, że nie miałam czego się obawiać, że te najciemniejsze chmury wisiały gdzieś daleko, a skoro poradziłam sobie na wodzie, to i tutaj nie powinno być wcale strasznie. Nawet tak wysoko, zdawałoby się w samym niebie.

Zwłaszcza gdy moje niepokoje, ogarnął charakterystyczny, przyjemny zapach, którym bez skrępowania zaciągałam się już od pewnego czasu. Po tym dodatkowo objęły mnie znajome ramiona, przyciągając jeszcze bliżej, tak że faktycznie ostatnie co nas dzieliło to puchaty koc z wyposażenia tego hotelu.

— Zdajesz sobie sprawę jakie mamy szczęście widząc coś tak pięknego? — spytał paraliżując mnie, choć nieszczególnie wiedziałam czy przez to co powiedział, czy przez swój oddech tuż przy moim uchu, tak że przy okazji dość konkretnie drażnił moją szyję.

Nieistotne, wystarczało że jak zawsze całkowicie skutecznie rozganiał wszelkie lęki i nakłonił mnie do spojrzenia w dół, gdzie malował się wręcz abstrakcyjny świat, pełen niejako mrówek - choć tak naprawdę ludzi, toczących normalny tryb życia w ich wielkim mieście, w rzeczywistości bardzo podobnym demograficznie do naszego Londynu. Niewątpliwie miejsce było jednak inne - wyższe i nowsze. Odmienne dla nas prostych Brytyjczyków.

W końcu gdy w Londynie rozgrywała się pierwsza po wojnie olimpiada letnia, my wedle planów dziadka, opuściliśmy Anglię aby zobaczyć kawałek świata. Najpierw myślałam, że te plany tyczyły się tylko jego i babci, ale ostatecznie zabrał nie tylko mnie i Janka, ale i rodzeństwo Pevensie na podróż za morze.

Po prawie dwóch tygodniach na statku dotarliśmy na ziemię amerykańską, spędziliśmy blisko trzy tygodnie na podróżowaniu bo najpiękniejszych miejscach północy kraju - tych dostępnych dla turystów i możliwie najbezpieczniejszych przy nietypowym amerykańskim stylu bycia. Musieliśmy jednak skracać naszą wycieczkę, szczególnie że dwójka najmłodszych z Pevensie rozpoczęła już swój rok szkolny, a pozostałym zbliżał się ten akademicki, czego nie chcieli bardziej przegapiać.

Także właśnie w ten sposób dotarliśmy do ostatniej z nocy tutaj, spędzając ją w prawdopodobnie najsłynniejszym z miast tego regionu, w jednym z najwyższych budynków i najdroższych hoteli.

13.09.1948 Nowy York

— Niagara robił chyba lepsze wrażenie. — stwierdziłam cicho, bo mimo że widok powinien zwalać mnie z nóg i miał w sobie coś naprawdę majestatycznego, jakoś nie potrafiłam się tym odpowiednio zachłysnąć, może przy okazji będąc przebodźcowana ostatnimi intensywnymi dniami, mnóstwem wrażeń, śmiechu i wszelkich dobrych emocji w mojej pierwszej w życiu wycieczce, z wyłączeniem tej drobnej po śmierci mamy, tej nieplanowanej do Caernarfon i innych międzyświatowych. — Nie wiem czy na tyle monumentalne dzieło człowieka może zrobić na mnie aż takie wrażenie. — przyznałam widząc w tym wszystkim zbytnią przesadę, a też nie czując się w tym mieście swobodnie i to nie tylko przez pogodę.

Jednak wolałam nasz Londyn, za którym całkiem się stęskniłam i wyczekiwałam powrotu, również niepewna względem podróży statkiem. To także nie stanowiło dla mnie jakiejś świetnej atrakcji, choć gdy miałam przy sobie tego niesfornego Pevensie, wychodziło to jakoś łatwiej. Lżej i płynniej. Naturalnie.

Właściwie gdyby nie on cała ta podróż prezentowałaby się w zupełnie innych barwach. Uświetnił mi każdy dzień i zachęcał do kosztowania rzeczy i wrażeń na które sama bym się nie zdecydowała. Był głodny tego świata, zafascynowany nim jak król w tamtym i nie przekonywał mnie tym, że nie odnalazłby się w roli marynarza czy wielkiego podróżnika... Choć tu może wchodził ten istotny element tego, że jego bliscy i ja woleliśmy zostać w Anglii...

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz