XLIV. Ostateczne wybory

2.4K 168 183
                                    

— I dlaczego ty nam to robisz?

Padło pytanie, które odbiło się kilkukrotnie echem w mojej głowie. Lub gdziekolwiek mój rozum właśnie się znajdował.

Bo gdzieś się jednak znajdował.

Chyba.

Sama nie wiedziałam kiedy względnie zaczęłam znowu łączyć fakty i mieć chociaż jakieś minimum świadomości.

Nie bardzo wiedziałam też co się wydarzyło. Czy to było stracenie przytomności podczas jej nie posiadania?

Tak więc finalnie wciąż trwałam w tym dziwnym stanie, wprost paraliżu, możliwe popadając w niego jeszcze jakby głębiej.

Nadal nie docierały do mnie obrazy, zapach, czy chociażby poczucie posiadania kończyn, choć co do ostatniego starałam się oszukiwać że gdzieś to w sobie odnajduję.

A w tym wszystkim jakoś znajomy głos o przyjemnej barwie dawał radę się przebijać.

— Miałem w planach o ciebie zadbać i pozwolić ci wrócić do dobrej formy... Zaopiekować się, gdy nikt tego nie zrobił. No po prostu nie tak to miało wyglądać... — padły już kolejne słowa, pełne jakiegoś rozczarowania, zawodu tą całą sytuacją.

Moją czy jego postawą?

Niezaprzeczalnie okoliczności paliły mojego rozmówcę, przez co kolejny raz miałam niebywałą potrzebę wstać i złapać go za rękę, pocieszyć, uspokoić, zapewnić o tym że miałoby być dobrze, gdy wcale, i niekoniecznie musiało tak być.

Bo ani trochę już nie wierzyłam w jakieś szczęśliwe dla mnie zakończenie - tak jakbym nie była osobą, która na takie zasługiwała.

Leżałam tak, trwałam w tym niczym, dręczona przez głosy żalu, których już wolałam nie słyszeć. 

Nie wiedziałam ile dni i godzin tak minęło, ale z całym przekonaniem zbyt dużo, a ta niemoc była najgorszym co doświadczałam. Zwłaszcza że w moim pojmowaniu, trwała tak bez końca. 

Szczególnie dobijające było to, że nikogo i niczego tak namacalnie tu nie było, a jednak wciąż w tym trwałam, niekiedy tylko wyrywana gdzież poziom wyżej ku zasłyszeniu paru słów, czy pochwyceniu własnych myśli.

Coraz to bardziej naprawdę martwiłam się, że właśnie tak prezentuje się wieczność...

Że niezależnie od tego, czy to była śmierć, czy dopiero dopaść mnie miała za lata - tak właśnie będzie się prezentować.

Tunel bez końca, bez niczego.

Analizowałam to zbyt wiele razy, odbijając się od jednej ze ścian pustki do drugiej. Odpowiedzi nie było, nikt mi tego nie wyjaśnił, nikt mocnymi słowami nie postawił przed faktami, nie powiedział jakie było ryzyko i możliwości, czy w ogóle jeszcze dla mnie jakieś były...

Przy tym, czułam się w jakiś sposób zaopiekowana, wiedziałam że gdziekolwiek mój organizm został, tam był teraz względnie bezpieczny, lecz coś nie pozwalało mi do niego wrócić... Tak jakby był między mną, a mną gruby mur, przez który akurat nie mogłam się przebić.

A wskoczenie w niego miałam ograniczone przez więzy na całym niewyraźnym ciele.

Starałam się dojść także do tego, co wepchnęło mnie w aż tak rozpaczliwy stan, bo gdy na to spojrzałam z boku, opcji znalazłam wiele.

Z całym przekonaniem to syreni cios, przelał szalę goryczy, jednak wszystkie wcześniejsze draśnięcia i szczególnie maltretowana głowa miały w tym swoje cegiełki.

Przypadek?Onde as histórias ganham vida. Descobre agora