LXXII. Herbaciane dyskusje

499 27 27
                                    

— Mój kuzyn... — zaczął powoli chłopak, przysuwając sobie między dłonie herbatę, która dopiero co została przyniesiona nam do stolika. Ważył swoje słowa, najwyraźniej rozumiejąc ostrzeżenie występujące w moim spojrzeniu. Aż odruchowo sięgnął do swetra w typie golfa, który ewidentnie gryzł go w szyję, próbując tym jakkolwiek dać sobie więcej oddechu lub luzu. Atmosfera była jednak jakaś napięta. — Wiem, że kontakt znów wam się urwał... I nie ma problemu, dam ci jego adres. — oświadczył na co mimowolnie się uśmiechnęłam. To właściwie chciałam usłyszeć, to było jednym z powodów dlaczego tu przybyłam.

— Dziękuję. To dla mnie dużo znaczy. — mruknęłam, a ten nie czekając od razu sięgnął do czegoś w rodzaju plecaka, skąd wygrzebał jakiś zeszyt i ostrożnie oraz z precyzją wyrwał z niego jedną z kartek, aby zaraz używając ołówka, napisać mi na świstku obiecaną informację. Aż czułam jakieś zrywy ekscytacji i wiary w to, że faktycznie wreszcie uda mi się nawiązać kontakt z Pevensie, i już za tydzień czy dwa mogłabym mieć od nich odpowiedź, a potem może i zorganizować spotkanie lub coś podobnego. Choć najważniejsza był dla mnie jakikolwiek kontakt. — Napisz mi to proszę jeszcze z dwa razy... I raz długopisem. — zasugerowałam po chwili na co spojrzał na mnie krzywo, ale przecież nie wiedział jak ostatnim razem informacja o miejscu zamieszkania Pevensie, została skrzętnie wymazana mi z głowy. Chciałam mieć pewność, że tym razem papierek ten nie wpadnie mi chociażby do kałuży w pierwszej minucie po rozejściu się ze Scrubbem. W końcu jeśli los chciał koniecznie płatać mi figle i uniemożliwiać tę znajomość, to przypadki mógłby być różne...

Choć coraz bardziej wątpiłam w dosłowną definicję tego słowa i podświadomie wiedziałam, że jeśli coś wyższego tylko chciało mogło spokojnie pozbawić mnie każdej z uproszonych wersji.

Chłopak spełnił moją prośbę na chwilę milknąc, a ja zerknęłam na Alojzego, który zajmował miejsce tuż obok mnie i nie bardzo wiedział jak się zachować. Jeden otrzymany adres podsunęłam chociażby i mu, aby jedną z kopii wcisnął w razie czego do swojej torby, choć teraz widziałam spory błąd w tym, że w ogóle zabrałam go ze sobą do Oksfordu, gdyż nie czułam ani odrobiny swobody w rozmowie z Eustachym, który rozumiejąc iż w naszym towarzystwie przebywała osoba, zupełnie niewtajemniczona w narnijski świat - starał się jakkolwiek obchodzić ten konkretny temat, jednak w efekcie to głównie milknął. Skąd miałam jednak wiedzieć, że moja intuicja postanowi oszaleć i z takim sukcesem doprowadzić mnie do blondyna?

Przez to wszystko jednak miałam niebywałą trudność w opowiedzeniu mu o wszystkich znakach, które to mnie do niego doprowadziły i to w taki sposób, który nie budziłby w ciemnowłosym obaw o moją kondycję psychiczną... Gdy ten jednak jeszcze nie dołączył do nas w zapchanym tramwaju, wspomniałam blondynowi o rysunku myszy, która przywdziała szablę... To wiele mu wyjaśniło, choć odnosiłam wrażenie że i w nim rozbudziło pewne nadzieje co do rychłego powrotu do Narnii - w końcu Aslan nam to obiecał, oboje wręcz trwaliśmy w gotowości.

Do tej pory jednak nic się nie działo, co trochę ostudzało mnie w tym całym przedsięwzięciu.

— A co działo się od kiedy ostatni raz się widzieliśmy?... — spytałam powoli, dość bezpiecznie raczej gryząc się w język co do tego jak czuł się po powrocie do swojej ludzkiej formy, choć w samym jego zachowaniu widziałam że dało mu to wiele do myślenia. Coś się w nim po prostu zmieniło. Tak jakby spokorniał. Nawet jego mimika wydawała się być stokroć łagodniejsza, mniej wyniosła, pełna zrozumienia i jakiegoś wewnętrznego ciepła, którego niegdyś nie można byłoby się po nim spodziewać - a jedynie coś podobnego kojarzyło mi się z momentem, gdy widziałam go zniewolonego na targu łowców niewolników... Tam wówczas główną z emocji było przerażenie, którego wygrzebywało słabość.

Przypadek?Where stories live. Discover now