XLVIII. Wielka iluzja

2.5K 94 32
                                    

Siedzenie sprawiało mi ból.

Dosłownie.

Czułam jak krew cieknie mi po plecach i wcale nie byłam przekonana, czy jest ona cudza, czy właśnie moja, pochodząca z rany o której nie miałam pojęcia. Momentami aż żałowałam, że odmówiłam pomocy w opatrzeniu się, a raczej całkowicie odrzuciłam taki pomysł.

Wydawało mi się przecież, że do chwili gdy zacznie coś się dziać, dzieli mnie tak niewiele... Wyszło jednakże na to, że siedziałam tu już godzinę, frustrując się, dobijając i zadręczając, w dodatku wciąż nie udzielając sobie konkretnej pomocy, poza szmatką owiniętą wokół ręki dla stabilizacji tego zmiażdżenia. Skóra w tym miejscu nieco mi posiwiała, a dotyk wywoływał kolejne salwy bólu.

Chyba ta kontuzja była poważniejsza niż w pierwszej chwili mi się zdawało. Zamierzałam to jednak dalej bagatelizować.

Obsesyjnie krążyłam wzrokiem po ścianach, których każdą z rys znałam już doskonale, gdyż czas praktycznie się zatrzymał, zakleszczając mnie w tym pomieszczeniu. Co chwila w czasie tego skanu, wręcz odruchowo zatrzymywałam się na dłużej, tylko na bogato zdobionych ramach obrazów, które upiększały drewnianą ścianę.

Przedstawiały one wszelakie przedmioty, zwierzęta i naturę, jednak jedno z dzieł najbardziej przyciągało moje oko. Lord Bern, wraz z kobietą która jakiś czas temu przywitała mnie w tej wielkiej rezydencji, oraz trójka dzieci.

Trzy urocze i małe dziewczynki, uśmiechające się serdecznie, w ten sam sposób, jakim choć już sporo starsze, obdarzyły mnie wcześniej jednocześnie przy sporym zszokowaniu, gdy to ich ojciec wprowadził do domu niezapowiedzianych wędrowców z zachodu.

Gdy tak o tym myślałam coraz dłużej, widok szczęśliwej rodziny, gnębił mnie jeszcze bardziej, patrząc na to jak w mojej waliło się z każdej strony. Chyba tak naprawdę właśnie w tym momencie uzmysłowiłam sobie, że gdyby coś złego mi się przytrafiło, mogłabym ich już nigdy nie zobaczyć. Dziadkowie straciliby bez wyjaśnienia wnuczkę, a Janek jedyne choć marne oparcie w tej drastycznej sytuacji, gdy powziął na siebie wykarmienie tej zgrai... W dodatku babcia Pola pozostałaby osamotniona w Londynie, a mój brat nie miałby zasadniczo jak się po nią udać, musząc dbać o chorego dziadka.

Dalej przyglądałam się tak realistycznemu obrazowi, że czasem miałam wrażenie że jest to zdjęcie stabilizacji, której pragnęłam.

Oglądałam je i analizowałam zachowanie barona, które z każda chwilą wydawało mi się bardziej sensowne.

Gdy go spotkaliśmy i ujawnił swoje imię, od razu bowiem zaskoczyło mnie to, że porzucił dalszą podróż na wschód. Mógł przecież odkryć tyle wspaniałych lądów, skarbów i miejsc, a także przeżyć tak wiele przygód, a jednak z tego tak po prostu zrezygnował.

Zrozumiałam, właśnie od momentu gdy cztery cudowne kobiety podały mi swe dłonie na przywitanie, a lord Bern ucałował wybrankę swojego serca w czoło, z taką czułością, jakby właśnie dziś się poznali.

A przeżyli razem już wiele lat.

Mogłabym się zawahać na temat tego co zrobiłabym w takiej sytuacji, choć odpowiedź nasunęła mi się natychmiast.

Zrobiłabym wszystko, aby w przygodę móc zabrać drugą połówkę swojego serca, a jeśli byłoby to niemożliwe, lub niebezpieczne... Zostałabym.

Dokładnie jak on.

Choć niewiele o długookresowej miłości wiedziałam, przekonana byłam że mogłaby mi wszystko wynagrodzić, a nawet i podarować więcej niż pogoń za niewiadomą, ryzykiem, a może i śmiercią, co wybrali wszyscy pozostali podróżnicy, gnając w nieznane i narażając się na jeszcze więcej nieprzyjemności, ale także i przygód.

Przypadek?Where stories live. Discover now