XXXVIII. Jabłeczne rozmówki

2.4K 181 262
                                    

Znowu zalewałam się łzami. W sumie w moim ostatnim postępowaniu nie było to zupełnie nic nowego.

Po raz pierwszy jednak od bardzo dawna, płakałam ze szczęścia, mocno przytulając się do posiadacza ciemnych włosów i oczu, w tej samej barwie. 

Trzęsłam się jak osika, nie zamierzając puszczać się klatki piersiowej, mojej chwilowej ofiary. Zachowywałam się jakbym dostała w swoje ręce najcudowniejszy skarb i za nic nie chciała go stracić. 

To też prawdopodobnie czułam, zresztą i w przypadku świata w jakim się znalazłam. Za nic nie chciałam wracać do wody i przypadkiem znów znaleźć się w Tamizie.

Rozpierało mnie. Naprawdę. Czułam się jakbym miała nie pomieścić się sama w sobie. Jakby tak wiele emocji, to było już zbyt dużo na moją kościotrupią osóbkę.

— Wika, nie musisz mnie dusić. Nie spadniesz. — oświadczył Kaspian, który jednym ramieniem trzymał mnie przy sobie, a drugim utrzymywał w ręku linię, dla równowagi nas obojga. Byliśmy wspólnie wciągani na statek, wisząc na czymś co mogło przypominać huśtawkę - mówiłam tutaj o dwóch linach i desce, na której staliśmy ociekając wodą. Właściwie to ostatnie tyczyło się głównie mnie, jednak i jego zdążyłam dość konkretnie umoczyć, gdy tak nie potrafiłam ściągnąć z niego rąk. Kompletnie naruszałam mu przestrzeń osobistą, jednak wciąż specjalnie nie protestował.

— Nie wierzyłam, że kiedykolwiek cię jeszcze zobaczę. — odpowiedziałam na jego uwagę, dalej przyciskając się do mojego przyjaciela. Pierwszy raz poczułam jakby od momentu gdy wspólnie jedliśmy jabłka patrząc na magiczne widoki i rozmawiali o przyszłych obowiązkach Kaspiana, nie minęło wcale dwa lata, a zaledwie kilka dni. Choć nawet zewnętrznie oboje niesamowicie się zmieniliśmy.

Mimo to przez jakąś złudną chwilę wydawało mi się nawet, że wcale nasze drogi się nie rozeszły, a jedyne co się zmieniło to zarost na twarzy króla, którego ilość zdecydowanie się zagęściła. Wszystko pozostało pozornie takie samo.

Marne to jednak były właściwie to marzenia.

— Uwierz, że ja też tak myślałem. I całe szczęście, że twoje przybycie objawiło się samotną błyskawicą z nieba, bo przepłynęlibyśmy dalej nie wyławiając cię stamtąd. — stwierdził cicho, po czym pogłaskał mnie lekko po plecach, dając mi uczucie ukojenia jakiego od dwóch lat mi brakowało. 

Ktoś po prostu mnie przytulał. Tak proste, a niezwykłe uczucie, którego życzyłam każdemu, nawet najbardziej zgorzkniałemu sercu.

Ten gest tak zawrócił mi w głowie, że nawet zupełnie zapomniałam o wspomnianym błysku znikąd - w końcu mimo moich ocieplonych relacji z bratem, nawet złapanie go za dłoń było obecnie dla mnie jakieś nienaturalne... To wykreślało jedyną potencjalną osobę, która mogłaby mi przez ostatnie dwa lata okazać jakąś czułość.

Tak po prostu nie było, dlatego teraz wręcz histeryzowałam wciskając się w koszulę, a raczej dobrze zbudowane ciało mężczyzny.

Przetarłam dłonią twarz po której z włosów spływała jeszcze woda, a następnie i własny nos. Zdecydowanie potrzebowałam chusteczki i przy okazji chwili na uspokojenie się i ogarnięcie. Przemoczona, rozmazana i w histerii, musiałam wybitnie się prezentować.

— Wika... — usłyszałam swoje imię, nijak nie reagując, a dalej stojąc przyszpilona do mojego wybawiciela z podwodnej opresji. Prawdopodobnie właśnie zasmarkałam mu błękitną koszulę, na co ten na całe szczęście nie zareagował wrzuceniem mnie do wody.

Król jakby była to najoczywistsza rzecz świata, nachylił się ostrożnie i złapał mnie pod nogami i w pasie niczym jakąś królową. Uważając na swoje czyny, abyśmy wspólnie nie spadli, zrobił jeden większy krok, dosłownie wskakując na pokład sporego statku, przez co porządnie mną zatrząsało.  

Przypadek?Where stories live. Discover now