LX. Zmienny człowiek

1.7K 72 77
                                    

— Wiktoria! — Aż wzdrygnęłam się jednak powstrzymałam odruch spojrzenia za siebie. Stawiałam kolejne zdecydowane kroki, powtarzając w głowie cel jaki właśnie przyjęłam.

— Eustachy! — krzyknęłam  ignorując Edmunda, który dobrze wiedziałam, że brnął dalej za mną, uparcie starając się doprosić o rozmowę. W obronie przed jego wręcz ostrym głosem odpowiedziałam przedwcześnie — Czy możemy na ten moment zająć się szukaniem twojego kuzynka, który jest niepoczytalny zwłaszcza gdy zostawia się go samego? 

— On jest niepoczytalny? Akurat to nie on przed chwilą prawie zupełnie świadomie się zabił! — oświadczył uświadamiając mnie, że tak jak podejrzewałam właśnie próbował mnie dogonić i zostawił gdzieś w tyle Łucję i Kaspiana, którzy prawdopodobnie dopiero wyczołgali się z szczeliny.

— Przepraszam, że mój pomysł był bardziej groźny niż twój bezsensowny pojedynek z Kaspianem. Naszym Kaspianem. Naszym przyjacielem i narnijskim królem! — oświadczyłam na chwilę przekręcając głowę, aby zobaczyć go tuż za sobą, na tyle że miałam zaledwie zdecydowanie mniej niż sekundę na reakcję i odsunięcie ręki, żeby nie zdołał jej złapać, zmuszając mnie do wysłuchania go.

Nie chciałam teraz z nim dyskutować, bo patrząc na to jak oboje byliśmy rozemocjonowani ze względu na sytuację jak i prawdopodobnie miejsce w jakim się znaleźliśmy, nie mogło wyjść z tego zupełnie nic dobrego. 

Wyplątałam się z jego obecnie wściekle inwazyjnych rąk i obróciłam w jego stronę, stając z nim na równi przez fakt iż właśnie teren lekko wznosił się. Normalnie w końcu to on był o głowę wyższy ode mnie - przynajmniej tu w Narnii, gdzie pojęcie czasu, wieku, a pewnie i wzrostu trochę się zaginało, i nie miało dokładnego podglądu na rzeczywistość świata angielskiego. W Londynie w sumie nie wiedziałam ile cali różnicy między nami istniało - przez dwa lata nie miałam jak tego sprawdzić.

— Czy nie rozumiesz, że próbuję ratować członka twojej rodziny i prawdopodobnie nas zanim ściągnie na wszystkich kolejne kłopoty, plagę czy cokolwiek może na tej wyspie znaleźć? — spytałam zirytowana, patrząc mu w oczy i czując jak coraz to bardziej nakręcałam się do kłótni z nim. Mimo naszej ostatniej pozornej zgody, tu znowu miałam ochotę na wybuch i coś wręcz podpuszczało mnie, aby to właśnie zrobić.

— Może najpierw ty przestań to robić... — oświadczył nie ruszając się z miejsca i w ten sposób w sekundę mnie wyciszając. Akurat podnosiłam rękę, aby szturchnąć go w klatkę piersiową, naturalnie dość prowokacyjnie, jednak mój ruch zamarł w połowie i jakoś totalnie straciłam motywację aby go ukończyć. 

Poczułam wręcz wewnętrzny zakaz, albo odrazę przed dotknięciem go po tym co padło...

Przez chwilę właściwie wydawało mi się, że się przesłyszałam i wręcz w głowie musiałam odtworzyć jego głos, aby zanalizować ten ton i uświadomić sobie, że ten naprawdę to powiedział - tak mnie słownie zaatakował w jeden z czulszych punktów... Zwłaszcza gdy on to robił.

Znowu zrezygnowałam z dyskusji z nim.

Chciałam uniknąć jakiegoś poważniejszego wybuchu, słów których nie mogłabym przemyśleć, ani jakkolwiek zatrzymać.

Wciąż wiedziałam, że wszystko co obecnie się działo, nie było do końca tym co powinno... Nie tym co stałoby się w jakimkolwiek miejscu.

W momencie kłótni z Eustachym zrozumiałam bowiem, że to miejsce naprawdę potrafiło namieszać, że bliskość wschodu na nas działała, a wszystko stawało się mniej klarowne. 

Może byliśmy bandą ludzi z naprawdę różnymi problemami, niedomówieniami i głupimi pomysłami, jednak naprawdę chciałam wierzyć, że nie aż tak, że w normalnych warunkach nie naskoczyłabym tak na młodszego chłopca, a dwaj królowie prawie nie pozabijaliby się w kłótni o jakieś durne zaczarowane złoto.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz