LXXXVI. Kanalizacyjne szczury

322 17 24
                                    

Zastanawiałam się, jak mogłam z własnej woli doprowadzić do tak odrzucającej sytuacji. W tych warunkach, jedyne czego perspektywę widziałam to rychłe uduszenie się od niewątpliwie występujących tu oparów albo utonięcie w mazi, w której wciąż się mimo swojej woli taplałam.

Szarpałam się z tą dość kleistą cieczą, tkwiąc gdzieś w środku czegoś, czego w ciemności nie byłam w stanie dostrzec. Po wszelkich dźwiękach, nawet i tworzącym się echo, zgadywałam tylko że jest to dość spora przestrzeń, aczkolwiek za najważniejszy ówczesny cel nie wyznaczałam sobie dochodzenia w tym prawdy, a w pierwszej kolejności wypłynięcie.

Zbierało mi się na płacz, na coraz gorszą histerię, na żegnanie się z życiem nie pierwszy raz, lecz drugi w tak paskudnych okolicznościach... Podobnym wydawała mi się tylko perspektywa skonania w fosie pełnej trupów, w podobnych warunkach zapachowych - ta chwila jednak była zdecydowanie bardziej mi uwłaczała jako człowiekowi.

Utopienie w szambie... Idealne zwieńczenie mojego niesamowicie szalonego życia... Jako wielkiej bohaterki i legendy narnijskiej. Na tyle zasłużyłam?

Niewątpliwie inaczej to sobie to zawsze wyobrażałam. Przecież w nieco innych warunkach już wielokrotnie konfrontowałam się z ewentualnym finałem swojego życia i każdy był bardziej optymistyczny niż to co sobie zgotowałam, wpychając się w ten cholerny odpływ.

Metaforyczne światełko w tunelu i nieco więcej spokoju dopadło mnie, gdy poczułam iż natrafiłam na coś, na co mogłam się wspiąć i przestać odnosić wrażenie ciągłego zatapiania. Wygrzebałam się więc na ten niby ląd, którego dotyk wzbudzał we mnie kolejne serie obrzydzenia. Było to jakieś dziwne podłoże, którego gramatury wolałam zbyt dogłębnie nie badać. Wystarczało mi na ten moment, że po prostu mogłam sobie usiąść i odetchnąć, starając się uniknąć robienia tego przez nos.

Zapach i tak bez zaciągania się, wystarczająco mnie odurzał.

Zajęłam miejsce, właściwie to dysząc od nadmiaru emocji i zmęczenia, które równomiernie bardzo we mnie buzowały. Splunęłam czymś, czego charakteryzowanie, w głównej mierze dla własnego komfortu psychicznego, też sobie darowałam. Po tym zamykając jeszcze oczy, przetarłam dłońmi twarz, wierząc że w ten sposób choć trochę uda mi się pozbyć uczucia brudu, jednakże próba pozbywania się tego i tak nieczystymi elementami ciała, nie prowadziła do niczego dobrego.

Uznałam, że utknęłam w punkcie, w którym nie mógł urodzić się żaden dobry pomysł. Przynajmniej nie póki trawiło mnie tyle sprzecznych emocji, przesiąkniętych najbardziej oczywistym lękiem.

Czując się beznadziejnie, trochę nie wiedziałam co dalej. Nie miałam żadnego pomysłu, nie wiedziałam nawet gdzie szukać. Hałas spływającej wody nijak nie podpowiadał mi kierunku, w którym powinnam zmierzać i szukać wolności. Nie było tu też ani jednego konkretniejszego podmuchu wiatru, właściwie to niczego co jakkolwiek sugerowałoby mi, w j'aką stronę zmierzać. Jak się ratować...

Byłoby niewątpliwie łatwiej, mi lżej na psychice, gdybym cokolwiek widziała... Gdy jednak się rozglądałam, dostrzegałam tylko bezwzględny mrok.

Nawet przez wszystkie dni przeprawy bez światła, bez księżyca, bez gwiazd, w śnieżycy - sytuacja nie wydawała mi się być na tyle dramatyczna. Na tyle pozbawiona światła. Metaforycznego jak i faktycznego.

Nawet wtedy gdy przemykałam przez ciemne korytarze zamku, po tym gdy wykręciłam się z pewnego balu.

Ani gdy leżałam w dość niezrozumiałej śpiączce na statku.

Ani wtedy gdy biegłam po ciemnym miasteczku, chcąc spotkać się z pojmanymi przyjaciółmi.

Ani wówczas jak w mgle trwał atak moich najgorszych lęków.

Przypadek?Nơi câu chuyện tồn tại. Hãy khám phá bây giờ