XC. Straszna cisza

295 16 25
                                    

W milczeniu i w najzwyczajniejszym na świecie lęku brnęłyśmy przed siebie, przez praktycznie całkowicie ciemny korytarz, skupiając się na strasznym jęku, który wciąż się do nas dobijał. Czułam jak serce podchodziło mi do gardła, a dłonie już dawno spoczęły na mieczu jak i latarce, wręcz się do nich przytwierdzając. Na bazie wszelkich doświadczeń starałam się jednak po nie nie sięgać, aby nie zdradzać zbyt wyraźnie swojej pozycji czy intencji, póki jeszcze nie wiedziałyśmy co tu się działo - kto powodował ten dźwięk?

Wcześniej Luiza obudziła się równie mocno poruszona, a po tym także uznała że nie możemy tak tego zostawić i choć ledwo szła, trwała przy moim boku, wstrzymując oddech i drżąc czy to od nagłego uderzenia chłodu, czy nadmiaru emocji.

Zboczyłyśmy bowiem z trasy. Trafiłyśmy same na jakieś rozgałęzienie i zrobiłyśmy dokładnie to co zabronił nam obecnie to chyba smacznie śpiący Teuss, który w tej sytuacji zaskoczył mnie swoją ignorancją albo głębokim i niebezpiecznym snem.

Podświadomie czułam, że obie z każdym kolejnym krokiem, wmawiałyśmy sobie że nie planujemy pchać się w kłopoty, a tylko sprawdzimy co powodowało hałas, który nie dał nam spać... A który z każdym krokiem wydawał się słabszy i albo gasł, albo tak naprawdę od samego początku logicznie rzecz ujmując, wcale nie powinien docierać do naszych uszu oddalonych od jego centrum, a jednak to zrobił.

Obie wiedziałyśmy, że żadna tego sobie nie wymyśliła czy ubzdurała. Słyszałyśmy ten lament i nie potrafiłyśmy przejść obok tego obojętnie - i niczego sobie nie dodając, u mnie było to raczej standardowym odruchem, u niej dość nowym, który wmawiałam sobie że był jakąś pierwszą oznaką jej ewentualnej zmiany, której perspektywą jakąś dobę temu mnie czarowała.

Kolejnym przypuszczeniem jakie nasunęło mi się gdzieś między tym wszystkim, było przeświadczenie że może to coś, ten dźwięk, ten płacz nas wzywał. Akurat nas, co wiązałoby się z jego dziwnym rozchodzeniem się po tunelach i cichącym poziomem - no i zignorowaniem przez pewnego minotaura.

Kierowałyśmy się w dół, dość stromo, na tyle że nie byłam przekonana czy w przypadku konieczności nagłej ucieczki zdołamy się stąd wydrapać w stanie jakim byłyśmy. Niewiele brakowało abym zdarła z siebie buty, przez wzgląd na obolałe stopy, które wydawało mi się że nie mogą być w gorszym stanie nawet jakbym właśnie podjęła decyzję o bosym chodzeniu po kamieniach. Powstrzymywałam się przed tym, doskonale wiedząc że wcale nie byłam obecnie okazem zdrowia, a złapanie jakiegoś gorszego przeziębienia, grypy czy czegoś podobnego, nie leżało w moich interesach.

I dlatego właśnie powściągałam nosem, kompletnie zmarznięta przez brak jakiegokolwiek lepszego okrycia, znowu prawdopodobnie na skraju wychłodzenia. Palce kompletnie sztywniały mi na rękojeści, powodując wręcz nieprzyjemne kłucie gdy tylko próbowałam dotykać spoczywającego przy mnie metalu, jak zwykle gotowego na najgorsze.

— Boże, ale śmierdzi. — zauważyła pierwsza Luiza, posuwając się do otworzenia ust i spowodowania jakiegokolwiek dźwięku. Akurat to nie leżało w moich interesach, ale zaraz po tym musiałam przyznać jej rację. Do moich nozdrzy dobił się odór tak paskudny jak ten z kanałów połączony z tamtym wydobywającym się z paszczy olbrzyma. Może nawet znacznie gorszy, może tak obrzydzający z jakim jeszcze nigdy nie mogłam się skonfrontować.

Aż musiałam się zatrzymać, bo wręcz cofało mi się coś z żołądka i mogłam zgadywać, że była to właśnie marchewka, której resztkami Teuss pozwolił się nam nakarmić przed snem.

Ten zapach zdecydowanie nie zachęcał mnie do stawiania kolejnych kroków i brnięcia coraz dalej, coraz głębiej, coraz bliżej skowytu, który to wraz z każdym następującym po sobie krokiem, jakoś coraz to bardziej chwytał mnie za serce.

Przypadek?Where stories live. Discover now