LXI. Potencjalny cel

1.1K 63 37
                                    

Prawdopodobnie nikt nigdy - a przynajmniej z pewnością ja - nie spodziewał się, że nadejdzie taka chwila, kiedy stanę przed moimi przyjaciółmi jako właściwie drobniutka ludzka tarcza, aby starać się zasłonić ogromnego i pozornie rozwścieczonego smoka wyglądającego na żądnego krwi. Właściwie to także i jego starałam się powstrzymać przed połknięciem kogokolwiek, a w pierwszej kolejności mnie, nie do końca panując nad tą sytuacją.

Taki moment jednak nadszedł właśnie w chwili gdy spanikowany Eustachy wyskoczył przed pozostałą część załogi, prawdopodobnie nie domyślając się, że ci mogą uznać plującego lawą giganta za zagrożenie i wroga, a także rozpocząć nagłą obronę, będącą raczej inwazyjnym natarciem przez zagubienie stwora.

Na całe szczęście mimo że niesamowicie się zmęczyłam, zadyszałam i kilkukrotnie prawie wywróciłam czy potknęłam, dość wyraźnie raniąc sobie przy tym wszystkim bose stopy, zdążyła przybyć na czas i zaledwie po wystrzeleniu kilku bełtów i strzał, oddzieliłam ich od złotawego stwora, powodując że wszyscy kolejny raz spojrzeli na mnie niczym na wariatkę... Jednak zauważyłam, że chyba już się do tego przyzwyczaiłam - nawet szczególnie mnie to nie uraziło, czy w tej sytuacji nie dziwiło.

Podniosłam ręce tak jakbym chciała zasłonić własnym ciałem stwora najbardziej jak było to możliwe. Od razu dostrzegłam totalne zdezorientowanie pozostałych, gdy wręcz najeżona bestia, skuliła się bardziej za moimi drobniutkimi przy nim plecami. Pd razu praktycznie ogarnął mnie swoim ogonem, co przez jego wielkość tak zasadniczo spowodowało że praktycznie prawie zasłonił mi cały widok na pozostałych. Finalnie musiało to wyglądać tak, jakby to on chciał chronić mnie przed resztą.

Kaspian i cała reszta musieli nieźle się zdziwić, odkrywając że w pół godziny zostałam treserką smoków.

Spojrzałam na do niedawna jeszcze chłopca aby zorientować się, czy nie zdążyli go zranić, jednak z tego co zauważyłam wcześniej, większość wystrzelonych pocisków praktycznie odbiła się od jego łusek o wręcz metalicznej formie. Zaczęłam przy tym rozumieć czemu w legendach, bajkach i mitach zabicie podobnych bestii praktycznie graniczyło z cudem i było aktem heroizmu - bo było wręcz niemożliwe takim tępym atakiem bez konkretnego sposobu.

W całym tym chaosie, odruchowo popatrzyłam wprost w oczy stwora, aby zobaczyć w nich masę strachu, spowodowanego całą sytuacją z tą dziwną przemianą, jak i prawdopodobnie faktem że właśnie mierzono do niego z wszelkiej broni, jaką cała załoga miała przy sobie.

Może to dziwne, zwłaszcza że smokiem nigdy nie przyszło mi być, jednak ujrzałam w tych wielkich ślepiach siebie. Dokładnie tą Wiktorię, w pierwszych chwilach poprzedniej wojny w Narnii, w momencie gdy zrozumiałam przed jak wielkim niebezpieczeństwem stoję, ile krwi zostanie przelane i jak pokrętnym miejscem jest cały ten świat... Chociaż tego ostatniego do tej pory konkretnie nie wiedziałam, co chwila napataczając się na kolejne brutalne niespodzianki.

Tyle razy się na niego wściekałam, aby wreszcie do mojej głowy i to w tak dramatycznym momencie, dotarło to co wielokrotnie starałam się sobie wytłumaczyć.

On był po prostu małym chłopcem, o dość złośliwym charakterze, jednak jeszcze nierozumiejącym świata, a rzeczywistość postawiła go przed tak ogromnym wyzwaniem, któremu nie wiedział jak sprostać - chociaż to akurat nie była cecha tylko jego i odczuwalna tylko tutaj.

Czasami po prostu życie zaskakiwało małych ludzi, którzy zwyczajnie się gubili, zaprzeczali sobie, kombinowali, czy uciekali od tego co prawdziwe i po prostu było straszne.

Jak ja w Londynie, plątając się w życiu, którego jednak nie chciałam, marząc o tym niby wyidealizowanym, sztucznie moim świecie...

On naprawdę od początku nie chciał być tutaj.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz