XLVI. Największa słabość

2.4K 165 86
                                    

Podróż w dół, działała na mnie bardziej niż bym się tego spodziewała. Nieustannie wydawało mi się, że przeciążam szalupę na którąś ze stron i jeśli zaraz wszyscy wykonamy koziołka, co będzie bez dwóch zdań wyłącznie moją winą. Istniałam w stresie, próbując zająć sobie jakieś miejsce, jednocześnie obserwując z daleka miejsce, które napawało mnie straszliwym niepokojem.

— Jeśli nie wrócimy do świtu, ruszcie w stronę lądu i zacznijcie nas szukać. — oświadczył na odchodne Kaspian, rozmawiając jeszcze z kapitanem statku do ostatniego momentu. Teraz to on zostawał najważniejszym na łodzi, a król zdecydował się przewodzić naszej mizernej eskapadzie. 

Obaj mężczyźni, dawali sobie ostatnie rady, rozmawiając już z kilkujardowym odstępem i będąc całkowicie świadomymi jak szalone było to co właśnie robiliśmy.

Sytuacja ta malowała się tak, że wyspa z daleka, obserwowana już godzinę przez lunety wyglądała na niezwykle spokojną, jakby nikt w niej nie żył. Była to realna opcja i nikt nie wykluczał wymarcia, od lat pozostawionego sobie obszaru, jednakże miejsce wydawało się aż tak zadbane, jakby ktoś jeszcze dzisiaj się do tego przykładał. 

Wyglądało to podejrzanie, dlatego posiadacz brody, zwany również władcą dziesiątym o swym imieniu, podjął decyzję że nie możemy całą załogą skierować się do widzianej ziemi, a bezpieczniej będzie zebrać małą grupkę i sprawdzić co tam na nas czekało.

Choć miałam co do tego kilka przeciwwskazań i zupełnie inną opinię, tak też się stało, przez co obecnie w szalupie oprócz trzech postaci z tytułem królewskim, siedziałam ja, Ryczypisk i Eustachy, którego marynarze uznali za nie do ścierpienia i który uparł się, że płynie spotkać brytyjskiego konsula, więc właśnie na nasze nieszczęście znalazł się w tak odpowiedzialnym zadaniu.

Serce ściskało mnie zupełnie, z powodu że miałam długo nadzieję, że na tę naprawdę krótką wyprawę popłynie z nami nawet mój wierny Teuss. Niestety nie udało się do tego doprowadzić, a spowodowane było to faktem, że mógłby pociągnąć naszą łódkę na dno, a dodatkowo w przypadku konieczności szybkiego podnoszenia z dna morza kotwicy, okazywał się być niezastąpiony i niezbędny na pokładzie.

Zresztą zarówno ja i Łucja byłyśmy dość niepewnymi osobami w tym zadaniu przez to że obie w ostatnich godzinach nie prezentowałyśmy sobą za dobrej postawy czy to fizycznej czy psychicznej.

Dziewczyna jednak uparła się że idzie ze swoim bratem, a skoro ona, to stwierdziłam że praktycznie sama nie wytrzymam z nerwów na łodzi.

Choć próbowałam w tej dziwnej atmosferze nie nakręcać się na zaś i liczyć, że żadne zawirowania na nas nie natrafią.

Gdy odbiliśmy już na dobre od Wędrowca, a dwóch ciemnowłosych, wzięło się za energiczne wiosłowanie, rozsiadłam się wygodnie, poprawiając swoje kiczowate zielone spodnie - te same, które miałam na sobie w dniu feralnego uderzenia głową w deski, a potem starcia z paroma syrenami. Oprócz tego pozostałam w białej koszuli, której pochodzenia dalej nie znałam, oczywiście związując ją na plecach przez fakt jak się w niej zatapiałam, oraz dodatkowo ubrałam kolejny raz wypychane skarpetami duże buty i wreszcie zyskałam pas z bronią. Miałam miecz, dwa sztylety, a także strzałę wepchniętą w kozaka, gdyż po moim ostatnim użyciu jej Kaspian ją odnalazł i gdy wróciłam do przytomności to zwrócił. Pocieszało mnie to że nie zaginęła gdzieś międzyczasie, bo sporo dla mnie znaczyła i na sytuacje kryzysowe to właśnie ona, okazywała się najlepsza.

W tym wszystkim nawet udało mi się doprowadzić do porządku włosy, które potraktowałam wodą i do tej pory były nieco wilgotne, lecz chociaż wreszcie nie przypominały aż tak gniazda.

Przypadek?Where stories live. Discover now