XV. Różnorakie wsparcie

4.4K 238 102
                                    

Kolejne wydarzenia były szybkie, tak że nawet nie potrafiłabym logicznie i w właściwej kolejności ich streścić.

Wiem, że wszelkie tłumaczenia, dyskusje i inne zakończyły się rzekomym pogodzeniem się Kaspiana i Piotra, oraz zaakceptowaniem przez wszystkich, że ich przedwieczni władcy wrócili. Chociaż dalej brzmiało to absurdalnie nawet i dla mnie, a byłam tą która towarzyszyła im od Londynu.

Dowiedzieliśmy się również, że to nie całość naszego wojska. Było to pocieszające, ponieważ druga około połowa już wcześniej wyruszyła do Kopca, gdzie mieli zgromadzić i dokończyć wytwarzanie broni, zgromadzić prowiant i przygotować budynek do ewentualnej obrony. 

Niezaprzeczalnie jednak wojna zbliżała się wielkimi krokami, a my właśnie ku niej wyruszyliśmy.

Przedzieraliśmy się przez las zwartą grupą, chcąc dotrzeć do Kopca długo przed zmrokiem. Było to możliwe, bo jak usłyszałam byliśmy już całkiem blisko. Czyli Edmund nie zgubił drogi, a może i wręcz przeciwnie - wyznaczył ją lepiej niż uparty Piotr, którego nijak nie rozumiałam i z którym czułam potrzebę odbycia dłuższej rozmowy, może nawet próbując go moralizować. Były teraz inne priorytety niż pyszniący się blondyn.

Przedzierałam się przez trawy z szyją dziwnie obwiązaną białą szmatką. Rana przy brodzie jak podejrzewałam nie była poważna, jednak zrobiona w takim miejscu, że nieustannie krew próbowała się stamtąd wydostać. Głupie, ale prawdziwe i irytujące. Tym sposobem przewiązana chustką czekałam, aż wreszcie czerwona ciecz zastygnie i będę mogła się uwolnić - taki sposób poradziła mi Łucja i tego się trzymałam, mimo że naprawdę aż głupio to wyglądało i nawet nie byłam przekonana czy to prawidłowy sposób na radzenie sobie z tym.

Pierwsze rany wojenne, a zdobyte w taki sposób że aż było mi wstyd.

Przynajmniej po wszystkim usłyszałam od Kaspiana przeprosiny za to i kiedy wreszcie przestał mierzyć we mnie mieczem, wydał się naprawdę akceptowalnym chłopakiem. Nie miałam potrzeby uduszenia go jak Piotra za swoje ostatnie postępowania, czy Nikabrika, który wreszcie wygrał z Zuchonem i Księżniczką, konkurs na najbardziej złośliwego karła. To już był wyczyn.

Międzyczasie z krótkich opowieści dowiedzieliśmy się, że zaraz po wyruszeniu KPM i wiewiórki w dwa historyczne miejsca Narnii, Kaspian uznany już oficjalnie za dowódcę, wraz z generałami, których miano otrzymali Nikabrik, Truflogon, jakiś centaur oraz jeszcze wówczas nieznany mi Ryczypisk, wyruszyli w stronę Kopca. Droga szła im długo, gdyż wielokrotnie się rozdzielali i skręcali zbierając okoliczne poukrywane istoty. Praktycznie wszystkie się dołączyły - chodziło w końcu o walkę o ich wolność po tyle setkach lat życia w ukryciu i strachu.

W efekcie tego powstała naprawdę niemała armia, która już z pewnością w takim zgromadzeniu musiała zostać wypatrzona przez naszych wrogów.

W wszystkich otaczających mnie stworach było widać ogrom motywacji i wiary. Te wszelkie działania były postawieniem na szali całego swojego życia w walce o to lepsze. Bardzo śmiałe kroki, właściwie nieraz pojawiające się nawet w naszym ludzkim świecie.

Najciekawsze było jednak to, że jak się dowiedziałam, zupełnie nikt z żyjących tutaj, nie pamiętał czasów tej wolnej Narnii. Było to w końcu setki lat temu.

Mimo wszystko wiedzieli, że kiedyś taka była i uparcie, wiernie do niej dążyli, wierząc w to że będzie lepiej. Chcieli dotrzeć do tej wizji pięknego kraju, na którą nadzieję dał im właśnie Kaspian. Szalone, ale naprawdę cudowne.

To ile w nich radości się znajdowało, również wprawiało mnie w podziw... W takiej sytuacji nie odstępowały ich śmiechy, żarty i ekscytacja. Po prostu byli dumni z tego o co będą walczyć.

Przypadek?Where stories live. Discover now