XIV. Królewskie niebezpieczeństwo

4.5K 242 70
                                    

— Co robimy? — wyszeptałam bardzo cicho w stronę mojego towarzysza. Z wszystkich sił starałam się nie brzmieć jak przerażona pięciolatka, jednak odniosłam wrażenie że dosyć słabo mi to wyszło. W końcu sama doskonale wiedziałam, że dosłownie cała w tej chwili się trzęsłam, momentami zerkając tylko przez szparę na minotaura, w którego istnienie chyba nie do końca potrafiłam uwierzyć.

I już chyba nawet nie chciałam, patrząc na jego rozmiar, posiadane mięśnie i wielką krowią, czy raczej byczą głowę, która wyglądała jakby szykował się mnie staranować... A nawet jeszcze mnie nie widział.

Edmund przeniósł na mnie wzrok jakby analizując całą sytuację i próbując znaleźć najlepsze wyjście. Wreszcie powoli wyciągnął swój miecz, a ja zrozumiałam że mam zrobić to samo. Przynajmniej tak podejrzewałam. Nie znałam się zbyt dobrze na pantominie, więc po prostu zgadywałam.

Mocno złapałam za rękojeść broni, czując jak cała ręka mi się trzęsie. Nawet nie pomyślałam o sięgnięciu po łuk, chyba zwyczajnie o nim zapominając, albo raczej o fakcie że z jakiegoś powodu umiem go używać.

Niezaprzeczalnie już niedźwiedź był wyjątkowo przerażający, a co taka ponad trzyjardowa, umięśniona bestia z toporem w łapie, z pewnością posiadająca więcej rozsądku niż ja kiedykolwiek. Zaczynałam odczuwać przyszły brak głowy, lub innych kończyn jeśli ten tylko nas zauważy.

Wbiłam wzrok w chłopaka, który przez jakąś kompletną pantominę wyjaśnił mi, że mam robić to co on, gdy doliczy do zera. Przynajmniej tak zrozumiałam i wierzyłam ogromnie, że właśnie o to chodziło, bo inaczej mogło skończyć się to źle.

Przeniosłam wzrok z ładnej, brązowej rękojeści na chłopaka, który co chwilę spoglądając przez krzaki, zaczął palcami pokazywać mi czas jaki dzieli mnie od kolejnego niebezpieczeństwa.

Trzy.

Poczułam konkretny ścisk w żołądku, kompletnie nie spodziewając się takiego obrotu spraw. Jeszcze kilka minut temu nie przewidywałabym nawet, że tak spokojna sytuacja może zamienić się w atak na przeciwnika. 

Niestety Narnia lubiła zaskakiwać i to na wszelakie sposoby.

Dwa.

Zaczęłam analizować czy nasz atak ma sens. Telmarowie w końcu nienawidzą narnijskich istot, a minotaur przed nami właśnie na taką mi wyglądał. Mógł być wrogi i po niczyjej stronie, lecz mógł także być po naszej. Czy nasz skok miał jakikolwiek logiczny sens? Mogliśmy poniekąd tylko pogorszyć swoją sytuację, ale co innego pozostało nam do zrobienia? Wyjść z założonymi rękami wierząc głęboko, że to nasi sojusznicy? A co jeśli nie?

Dosłownie czułam jak krew w moim ciele zaczyna przyśpieszać. Wszystko przez panikę, która próbowała wepchnąć się do mojej głowy i zapanować nade mną. 

Nie wiedziałam czy ze stresu zaraz nie zejdę z tego świata. A co dopiero gdy miałam zrobić coś odważnego czy sensownego?

I dlaczego zdecydowaliśmy się zostawić pozostałych? Może wreszcie wspólnie natknęlibyśmy się na tego giganta i zmierzyli z nim w szóstkę? Wtedy nasze szansę może nawet byłyby równiejsze... Teraz wiedziałam, że zmiecie nas jednym ruchem, albo odrąbie głowę toporem, który przy sobie trzymał.

Jeden.

Zaciskałam już pobielałe palce na rękojeści, czując jak coś wręcz kotłuje mi się w czaszce.

Próbowałam uparcie przekonać się, że przy Edmundzie nic mi nie grozi i to on załatwi sprawę, a ja po prostu muszę porobić za tłok.

Przede wszystkim bałam się jednak tego, że nawet jeśli dobrze pójdzie, to może pojawić się konieczność zabicia. Nigdy nie zamierzałam nikogo krzywdzić, a w Narnii okazywało się to być nieuniknione. Teraz czy później. Po prostu wiedziałam, że muszę, a doskonale wiedziałam że bym nie potrafiła...

Przypadek?Donde viven las historias. Descúbrelo ahora