LXVI. Liliowe rozstania

593 31 23
                                    

Zupełnie nie mogąc się powstrzymać, wychyliłam się poza obszar szalupy, aby praktycznie walcząc o zachowanie równowagi, wsadzić dłoń w aż dziwnie mało chłodną wodę, zahaczając zaraz po tym o całe mnóstwo białych pąków kwiatów, z czego przy niektórych nie mogłam oprzeć się potrzebie ich złapania i przyciągnięcia do siebie. Urzekały mnie te wręcz śnieżnobiałe lilie.

Równocześnie z tym, zostałam złapana za pas wciąż znajdujący się na moich biodrach i pociągnięta do pionu, przez nikogo innego jak Edmunda. Faktycznie ukrócenie mi tego do najgłupszych nie należało, gdyż należało pamiętać, że posiadałam tylko jedną rękę, więc faktycznie nie miałam czym dobrze się przytrzymać i powstrzymać się od ewentualnego przekoziołkowania do wody.

Gdy lata temu o wschodzie słońca zachowywałam się podobnie, miałam nieco inny rozkład ciężkości. Dobrze więc, że ktoś o mnie dbał i wstrzymywał przed robieniem głupot.

Spojrzałam po moich towarzyszach, znowu zauważając, że każdy pogrążony był we własnych myślach.

Łucja, Ryczypisk, Kaspian i Teuss, który akurat jako zdecydowanie najsilniejszy zajął się wiosłowaniem. A gdzie była reszta? Kilkudziesięciu marynarzy, członków naszej załogi?

Pozostali na Wyspie Ramandu, wedle polecenia Kaspiana.

To w takim razie gdzie byliśmy my?

Płynęliśmy wprost na Kraniec Świata wedle wskazania postaci spotkanych na wyspie, bo do pięknej dziewczyny niebawem w naszych dyskusjach dołączył starszy mężczyzna przedstawiający się jako jej ojciec i zarazem władca tego tajemniczego miejsca. Po samym sposobie jego prezentowania się, mogłam tę wersję potwierdzić. Było w nim mnóstwo wyrafinowania i elegancji.

Co ciekawsze okazało się, że oboje żyją już naprawdę długo i w pewnym stopniu stanowią gwiazdy... Co nieważne jak dziwnie by nie brzmiało, ale oznaczało w skrócie to, że mężczyzna właściwie niegdyś nią był, a dziewczyna niekoniecznie mogła osiągnąć ten stan gdyż pochodziła od matki zwykłej śmiertelniczki.

Słysząc te dziwne wyjaśnienia, abstrakcyjnym było próbować im wierzyć. Jednocześnie jednak od tego miejsca świata biła jakaś dziwna energia. Wręcz czułam się cały czas jakby tutaj już nic złego nie mogło nas spotkać i utwierdziłam się w tym gdy spożyliśmy posiłek przygotowany na Stole Aslana, a potem zostaliśmy zaproszeni do miasta znajdującego się na Ramandu.

Paru marynarzy chciało albo i nawet wyśmiało stwierdzenia rozmówców, co do istnienia tu jakiejkolwiek cywilizacji pośród tej głuszy, jednak finalnie wbrew temu niekoniecznie miłemu przyjęciu, garstka spośród nas została zaproszona na oficjalną kolację i otrzymaliśmy możliwość przejścia przez tajemnicze otwierające się w ścianie drzwi, których na naszych oczach użyła dziewczyna.

I gdyby ktoś zapytał mnie, co tam się znajdowało... Ciężko byłoby mi to jakkolwiek opisać. Kolejna z chwil, która wykraczała poza pojmowanie mojego małego móżdżka. I to chyba nawet bardziej niż wszystkie dotychczasowe.

Wielkie miasto, cała infrastruktura, miliony kolorowych świateł, szczególnie takich w barwach fioletu i różu, rzucających całe pokazy barw na każdą ze skał ukrywających to właściwie podziemny świat. Oprócz tego było tam mnóstwo niesamowitych złóż przepięknych kryształów, które były na tyle liczne i porastały wszystko, że właściwie i coś na wzór drzew było z nich uformowanych. Wydawały się być wręcz odpowiednikiem ziemskich roślin, choć i te w mniejszym stopniu dało się tu dostrzec, z naciskiem na różnokolorowe kwiaty.

W tych niesamowitych rudach, mimowolnie poszukiwałam struktury podobnej do tej będącej moim naszyjnikiem - jednak w obecnych warunkach, po wyznaniu Edmunda nie łączyło mi się to ani trochę i też nic choćby podobnie rozszczepiającego promieni światła, to nie znalazłam. A naprawdę próbowałam i naocznie porównywałam.

Przypadek?Where stories live. Discover now