XXXIV. Pękające serce

2.5K 172 155
                                    

— Czy oni zrobili coś złego? To jakaś kara? — spytała Łucja, którą informacja o jej powrocie do Narnii postawiła na nogi. Dziewczynka odzyskała język w ustach, od razu robiąc się czerwona wręcz ze złości. Ewidentnie zamierzała wykłócać się o swoją na pierwszy rzut oka, naprawdę poszkodowaną część rodzeństwa.

Ja sama, nie byłam na tyle silna, aby prowadzić negocjacje i próby zaprzeczenia rzeczywistości. Zupełnie osłabiona, jedynie dosłownie zawieszałam się na ramieniu Edmunda, który prawdopodobnie niezdolny do typowych dla siebie uspakajających słów, mocno przyparł stopami do ziemi, prostując się i sprawiając, że nawet nie wzruszał się na moje przewroty i dygotanie nóg. Wręcz całkowicie się wyłączył, nie dowierzając w to, co właśnie tu się rozgrywało.

Tak bardzo nie chciałam stąd odchodzić.

Tyle wspaniałych chwil mnie tu spotkało, a cudowne postacie sprawiły, że wreszcie zrozumiałam czym jest przyjaźń i czucie się potrzebnym. Dodatkowo poczułam się wspólnotą czegoś. Dla samej siebie, byłam wręcz Narnijką dużo bardziej niż Angielką. Dlaczego więc miałam zniknąć, bez mojej zgody na to? 

Dlaczego nie zaprotestowałam, mając na końcu języka propozycję pozostania tutaj i błagania Aslana na kolanach o litość? Chyba tylko dlatego, że wiedziałam że jeśli Piotr podjął decyzję, to całe rodzeństwo mimo jej absurdalności podąży za nim. Zdążyłam już to zauważyć, że mimo wielu sprzeczek, trzymali się razem.

No poza drobnym wyjątkiem gdy doszło do rękoczynów i to prawdopodobnie przelało szalę goryczy. Z pewnością nie zgodziliby się na rozdzielenie między światami.

W każdym razie, gdybym miała wybierać między nimi, a Narnią, ku sporemu, własnemu zdziwieniu zrezygnowałabym z pięknych widoków, czystego powietrza i wspaniałych przygód, na rzecz londyńskiego brudu, smrodu i niesamowitych chwil przy wspaniałych ludziach, którzy gwarantowali mi namiastkę prawdziwego szczęścia. Czułam, że przez ich bliskość mogłam to osiągnąć i wynagrodzić sobie zostawienie wszystkiego pozostałego.

Tracąc do reszty czucie w nogach, oparłam głowę o ramię Edmunda, nie mając nawet siły spojrzeć na milczący tłum. W moim sercu właśnie rozgrywał się dramat, a ktoś właśnie dodatkowo łamał mi je na pół. Wcale nie wierzyłam, że robi to właśnie Aslan. Wiedziałam, że od niego wyszła ta inicjatywa naszego odejścia i to on przekonał najstarszych Pevensie, aby przemawiali za tym pomysłem. To to było tematem tej poruszającej i długiej rozmowy między nimi.

Dlaczego właściwie on nam to robił?

Mogłabym się założyć, że nieświadomie jęknęłam w tamtym momencie. Cicho, boleśnie i odruchowo. Po prostu dałam drobny upust bólowi, który czułam i którego nie da się przenieść na londyńskie realia. W końcu nie codziennie człowiek zmienia swoje światy jak rękawiczki.

Straciłam nawet słowa, które mogłyby opisać co się działo. Wszystkie już wykorzystałam na wyobrażanie sobie w ciągu ostatnich godzin, co może się wydarzyć. I właśnie dotarłam, do swojego najtragiczniejszego z scenariuszy. 

— Wręcz przeciwnie najmilsza, ale wszystko ma swój czas.  — oświadczył lew, zupełnie niewzruszonym tonem, wręcz przekonując nim wszystkich pozostałych, że tak ma być i te działania mają jakiś swój powód. Prawie wmówił mi samej, że wcale nie stawałam się teraz żywym trupem, zatracając się w może trochę przerysowanej boleści tej sytuacji. Właśnie rozgrywał się mój osobisty dramat. — Oni nauczyli się już wszystkiego w Narnii. — dodał po chwili, spoglądając na nas kolejno.

Gula utknęła mi w gardle, a ja teraz już zupełnie nieświadoma swoich czynów, obiema rękoma objęłam ramię chłopaka, byleby tylko nie zsunąć się na kamienną posadzkę. Dosłownie przeżywałam coś przypominającego paraliż z racji zdenerwowania jakie mnie ogarniało.

Przypadek?Where stories live. Discover now