XXXIX. Przepowiedziane zdarzenia

2.4K 180 106
                                    

Kręciło mi się w głowie. Nie miałam pojęcia czy spowodowane to było falami uderzającymi w łódź, czy faktem, że rzeczywistość dalej nie potrafiła do mnie dotrzeć. Była zbyt abstrakcyjna w pojęciu mojej małej główki, która całe dwa lata żyła wyłącznie nadziejami.

Wszystkie właśnie przepadły. Co do jednej najsłabszej i najdrobniejszej.

Wręcz całe pojawienie się w tym świecie, właśnie zostało skreślone i nazwane porażką tysiąclecia. Chyba już wolałam żyć marzeniami i w Londynie przemierzać ulice, w poszukiwaniu tego, czego odnaleźć nie miałam szans, a przynajmniej nie w jakiejś dobrej formie.

— Wika... Słyszysz mnie? — padło pytanie ze strony Łusi, która jak wiele postaci krzątała się w ostatnim czasie po tym jak na warunki statkowe dość przestronnym pomieszczeniu.

Niezbyt kojarzyłam jak konkretnie tam trafiłam, jednak znajdowałam się w przyciemnionej kajucie na samej rufie statku. Była to elegancka sypialnia, do tej pory jak zasłyszałam o dziwo przez nikogo nie zajmowana. Mieściły się tu dwa łóżka i szafka, która sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała odczepić się od ściany. Denerwowała mnie swoimi samoistnie otwierającymi się drzwiczkami, które z równie rozwściekającym dźwiękiem, co chwila decydowały się zamykać. Potrafiło to doprowadzić do obłędu, choć wcale nie mniejszego od tego, w który sama się pchałam, zbytnimi myślami.

Leżałam dalej w czerwonej już wyschniętej sukience, gdy moja towarzyszka zdążyła doprowadzić się do porządku i ubrała na siebie otrzymaną białą koszulę i trochę zbyt duże spodnie, które dosłownie związała w supeł w odpowiednim miejscu. Na to wszystko narzuciła jakby brązową kamizelkę, ukrywając tym wielkość kreacji. 

Nie miałam siły na zabawę w przymierzanie i gotowa byłam tutaj choćby skonać, w tej tragicznej stylizacji. Wszystko było mi obojętne i czułam się tragicznie - co ostatnie wcale nie było spowodowane ewentualną chorobą morską, której przez ostatnie godziny przekonałam się, że raczej nie posiadam.

Doszłam do wniosku, że Luiza nie odebrała mi naszyjnika, jednak jego prawowitego właściciela już tak. Nie mogłam w to jakkolwiek uwierzyć. Nawet tego nie rozumiałam. Jak niby do tego doszło?

Naciągnęłam na siebie pierzynę, próbując ukryć się przed światem, aby w razie kolejnych odwiedzin kogokolwiek, nie musieć zostać zauważoną w tym tragicznym stanie. Chociaż i tak Ryczypisk, Teuss czy Kaspian już niejeden raz przyszli do mnie, w ciągu najprawdopodobniej kilku ostatnich godzin i widzieli ten upadek ludzki.

Najważniejsza osobistość jednak tutaj nie zajrzała. I to najbardziej paliło, a byłoby najbardziej pomocne. Nawet się nie zainteresował moim dramatyzowaniem, które w dodatku było spowodowane tylko nim samym.

Próbowałam pośród szumu fal uderzających o statek i tych samych, które widziałyśmy przez oszkloną ścianę, zrozumieć czemu doszło do tego z czym przyszło mi się mierzyć. Tkwiłam w martwym punkcie, zastanawiając się jak sobie z tym poradzić. Co zrobić?

Edmund przecież tyle obiecywał, tak wiele deklaracji składał wtedy na wieży, gdy przez parę godzin tam tkwiliśmy właściwie pierwszy raz się poznając i mając chwilę prywatności, a tu nie minęło nawet dwa lata, a już zostałam zastąpiona na bardziej wyszukany, elegancki i piękniejszy model dziewczyny. Czemu w ogóle? Zawsze gdy odwiedzał Łusię, wydawało mi się, że nie przepadał za szatynką. Nigdy nie widziałam aby choćby wymienili ze sobą spojrzenia, gdy my trzy lata temu prawie wyszarpywaliśmy sobie włosy, na szkolnych korytarzach. Miało to swój dziecinny urok. 

Już szczerze wolałam tamte złośliwości, niż tą tak chłodno podaną dłoń.

Czemu coś nagle mu się odmieniło i to w tak brutalny dla mnie sposób? Dziwiłam się dlaczego mnie nie szukał? Aż tak prostym było odrzucić wszystko co razem przeżyliśmy?

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz