CXVII. Kolorowa jesień

103 18 16
                                    

Ostatnie dni były jednymi z najbardziej pokręconych w moim życiu. W tak dziwnie pozytywny sposób rzecz ujmując.

Przeskakiwanie przez ściany, wciąganie przez Tamizę, porywanie przez parki i wszystko co z tym się wiązało, jakoś tak z czasem mi się znormalizowało. Tułaczka, głód, walka o życie, czynienie krzywdy i wszelakie cierpienie zdawało mi się bardziej powszechne, niż to czego właśnie doświadczałam, co oniemiała sobie sumowałam spoglądając nieśmiało przez okno i podziwiając oferowane mi widoki pięknego świata, i kawałku Anglii, który właśnie stawał się moimi nowymi okolicami.

Od feralnej rozmowy z profesorem i moją babcią minęło parę dni. Nie wiadomo kiedy dopadł nas wrzesień, a myśli pochłonęło mnóstwo spraw, głównie zamykanie tych w Birmingham.

Odważna decyzja zapadła i zbierając swoje graty, oddałam klucze do małej kwiaciarni pani Katarzynie i spędziłam kilka godzin z Alojzym, wymieniając się adresami korespondencyjnymi, obiecując słać mu listy, podświadomie wątpiąc w jakąkolwiek jego odpowiedź. Nie był bardzo bliską mi osobą, ale towarzyszem drobnych potyczek i wsparciem gdy nie miałam nikogo wiele wokół siebie. Pozostawałam mu za to wdzięczna i obiecywałam, że o nim nie zapomnę a do tego jeszcze się spotkamy. Nawet nieprzemyślanie zapraszałam go do siebie w odwiedziny, z nikim tego nie konsultując i nie bacząc na to że jego fundusze na tak odległą wycieczkę były dość ograniczone. Osobiście pozostawałam w gotowości, aby podzielić się z nim cząstką tych swoich i zasponsorować mu wyprawę. Nie sądziłam jednakże aby jego rodzina na to przyzwoliła, aby nieobeznany ze światem przemierzał go sam i to za taką kwotę, gdy u nich się nie przelewało.

Klucze do naszego mieszkania również zostały oddane, a wszystkie rzeczy skrupulatnie wyzbierane. Nawet nieszczęsne wielkie lustro, które przez moje naciski tachaliśmy wszędzie ze sobą, jako że niegdyś należało do mojej mamy. Tym razem jego transport był już trochę łatwiejszy niż wtedy gdy upychaliśmy je do wypełnionego pociągu.

W obliczu gruntownych zmian, Janek także podjął odpowiednią decyzję i pożegnał się w pracy, gdzie próbowano zatrzymywać go obiecankami awansu czy podwyżki jako że był naprawdę wartościowym pracownikiem, mimo niewdzięcznej funkcji jaką pełnił, wykańczając się tym stopniowo. Tak fizyczna posada nie stanowiła jednak szczytu jego marzeń.

Na koniec podziękowałam także placówce edukacyjnej, która przyjęła mnie na zaledwie rok, aczkolwiek to nie wzbudzało we mnie żadnych burzliwych emocji, na pewno nie takich jak obładowana ciężarówka, która odjeżdżała spod naszego dawnego lokum, uświadamiając mi że odwrotu nie było w tej całej dość impulsywnej decyzji.

Konfrontacja z nowymi realiami ostatecznie została odłożona w czasie jeszcze o dobre dwa dni, główne przez wzgląd na następne pilne sprawunki, od których roiło się w Londynie, w związku z tym iż na jednym z tamtejszych uniwersytetów Profesor Kirke obiecał załatwić mojemu bratu miejsce. Tak też w sumie zrobił, zwłaszcza że akurat w tej sprawie czas nas nie gonił, jako że zwyczajowo rok akademicki rozpoczynał się w październiku, ale wciąż konieczne było uzupełnienie wszystkich dokumentów, a ja otrzymując parę podpisanych czeków dostałam przyzwolenie na doprowadzenie do przeniesienia trumny Grzegorza Ricardsa w nieco inne miejsce na cmentarzu.

Początkowo to spoczynek mamy planowałam zakłócić, ale po oględzinach odpowiedniej osoby usłyszałam że poruszanie tejże trumny może być dość ryzykowne, jako że leżała tam już prawie dziesięć lat, a w dodatku nie była najwyższej jakości. Znalazłam prędko odpowiednie miejsce i opłacając podstawowe usługi dopełniłam planu w ten sposób chcąc odpłacić się mężczyźnie za minimum dobra, które mi okazał, jednocześnie podświadomie skreślając go jako członka mojej rodziny. To ostatnie co chciałam dla niego zrobić.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz