CIX. Zrozumiały lęk

127 17 5
                                    

Nie uczestniczyłam w swoim życiu w wielu szczególnie niekomfortowych podwieczorkach, czy dokładniej to zgromadzeniach przy herbacie, aczkolwiek z pewnością to zdarzenie mogłam stawiać w ścisłej czołówce tej niecodziennej kategorii - zaraz obok tego w kantorku pewnej kwiaciarni w Birmingham gdzie finalnie o mało nie pobiłam kwiatami Edmunda.

Tym razem sytuacja była o tyle prześmiewcza, że siedzieliśmy w ładnie choć skromnie urządzonym saloniku, przy prostokątnym stole pokrytym kwiatową ceratą i z odświętnych filiżanek popijaliśmy trochę przesłodzony niezbyt brytyjski napar - gdyż pozbawiony mleka, najwyraźniej udając przy tym przykładnych Brytyjczyków podczas gdy najwięcej wspólnego z tym narodem miałam ja i obecnie też mocno dało się to kwestionować.

Co ważniejsze kolejność osób zasiadających przy stole, nie była ani trochę przypadkowa, gdyż zasiadałam obok Kaspiana odczuwając jego wyraźny dyskomfort i sama nie radząc sobie z rozluźnieniem szczęki, podczas gdy naprzeciwko niego siedział nikt inny jak spotkany na targu Podlizar, który swego czasu miał wielką ambicję w zamordowaniu chłopaka i doprowadził niewątpliwie do kilku prób tego, a finalnie i wielkiej wojny narnijskiej, w której zginęło zbyt wielu i niepotrzebnie. Zresztą pewnie i prawie oni oboje, jak i ja.

Przede mną natomiast zasiadała kobieta, która również dokonała wobec mnie próby morderstwa, choć trochę skuteczniejszej i pojedynczej, wtedy gdy zdecydowała się wystrzelić do mnie z kuszy gdy zupełnie przypadkowo nawinęłam jej się pod rękę w jednym z korytarzy płonącego zamku. Dodatkowo zresztą była niegdyś małżonką mężczyzny, który podstępem pewnej nocy próbował zakończyć życie prawowitego władcy narnijskiego - czy wówczas to jeszcze telmarskiego.

Niesamowicie chora kolokacja.

Atmosferę z pewnością dało się kroić nożem, albo od razu siekierą, a z pewnością niepochlebne myśli krążyły między nami lecz nikt nie odważył się wyrazić ich głośno. Czekaliśmy chyba kto pierwszy pęknie i spyta jak właściwie znaleźliśmy się w tym momencie.

Aby to jednak było jeszcze "zabawniejsze", na kolanach pani zasiadał mały chłopczyk o ciemnych włosach i identycznym kolorze oczu, czyli zasadniczo o urodzie typowej dla swoich rodaków, których los zdecydowanie przyszło mu odmienić. W końcu jego narodziny były główną przyczyną tego, że dalsze życie tysięcy swego czasu zostało postawione pod znakiem zapytania, a w Narnii rozgrzały wszelakie ruchy wyzwoleńcze jak i doszło do gwałtownej próby eksterminacji wszystkiego co nadzwyczajne.

Dziecko nie było tego świadome, w tym momencie bawiąc się w najlepsze swoimi drewnianymi zabawkami, podczas gdy nas próbował ugościć przede wszystkim starszy mężczyzna, który jak się okazało między słowami - był ojcem byłej królowej telmarskiej i również pewnego dnia zdecydował się po zachęcie Aslana przekroczyć bramę do innego świata, czego przez swoje spóźnienie, akurat nie byłam naocznym świadkiem, ale po latach usłyszałam o tym w relacjach Piotra czy Łucji.

Niejedyna sączyłam powoli swoją herbatkę. Kolejno obserwowaliśmy się w milczeniu, a wszystko należało do na tyle niepewnych że nie byłam przekonana czy nikt zaraz nie zdecyduje się wyciągnąć noża spod stołu i dokończyć tego co niegdyś było w naszych tendencjach, czyli wzajemne próby zamordowania się.

W ich twarzach jednak tego nie odszukiwałam. Wyglądały na zmienione, jakby w ogóle poszczególne rysy twarzy złagodniały, jakby to co jarzyło się w głębi nich i posuwało do dawnego postępowania, na tej ziemi przeszło gruntowną zmianę.

Chciałam w to wierzyć, choć w ogóle sprawa wydała mi się co najmniej abstrakcyjna, szczególnie że od momentu spotkania Podlizar, czy jak twierdził - Polikarp, niezbyt wiele powiedział nam o tym co miało miejsce, co wydarzyło się po przekroczeniu granicy między światami i jakim cudem do cholery spotkaliśmy się akurat w Caernarfon.

Przypadek?Where stories live. Discover now