XVIII. Płomienna ucieczka

4.1K 229 16
                                    

— Kaspian! — krzyknęłam za chłopakiem, już nie zwracając uwagi na to czy kogoś w ten sposób nie obudzę, bo w końcu i tak z każdej strony słyszałam poruszenie i nie wiedziałam, czy było to spowodowane szaleńczym zachowaniem księcia, czy właśnie w tym momencie rozpoczęła się kolejna część planu ataku na zamek. Nie widziałam tego i nie miałam nawet chwili, aby się zorientować.

Wierzyłam w to drugie tak mocno, bo gdyby tak było i oddziały narnijskie wdzierałyby się do środka, mogłabym wierzyć że Miraz już nie żyje, a my przedzierając się przez zamek zostaniemy zbagatelizowani, a wręcz niezauważeni.

Niezaprzeczalnie wszystko teraz działo się na raz i nieskładnie, przez co jeszcze długo nie mogłam sobie tego logicznie poukładać.

Starałam się biec jak najszybciej i skoncentrować wzrok na Kaspianie, którego chciałam zatrzymać maksymalnie szybko, aby nie zdążył narobić żadnych głupich rzeczy, chociaż na to było już raczej za późno... W tym wypadku przynajmniej nie chciałam aby zostawiał mnie tu samą, po zbudzeniu prawdopodobnie połowy zamku! 

To było przecież jak wyrok!

Gdy jedne z drzwi tuż przed nim otworzyły się i wyjrzał stamtąd strażnik, jedyne co dokładniej zobaczyłam było spadnięcie na posadzkę głowy, a potem i całej reszty ciała. Tak chyba nie wyglądał pierwotny plan, który miał być jak najbardziej pokojowy, co nie?

Przeskoczyłam zaraz nad trupem, starając się nim nie obrzydzić, ani nawet bardzo tego nie analizować. Ze wszystkich sił chciałam powstrzymać księcia ogarniętego chęcią zemsty i będącego w całkowitym amoku. W jakiś sposób rozumiałam, że poczuł ogromną potrzebę odwdzięczenia się za krzywdy ojca... 

Sama straciłam swojego w podobnym wieku co on i pewnie gdybym dowiedziała się z czyjej ręki zginął i jeszcze ta osoba była mi w jakiś sposób bliska... Nie potrafiłabym stwierdzić do czego byłabym zdolna - to jednak w londyńskich standardach, nie w trakcie chaosu wojny legendarnego świata, w momencie gdy śmierć oprawcy ojca jest na wyciągnięcie ręki - wręcz jest celem tej nocy i miało dojść do niej niezależnie od jego czynów...

A on tym, że nagle postanowił wymierzyć wyrok własnoręcznie, najwyraźniej postanowił być może zniszczyć cały szczegółowo zaplanowany atak i wydać wyroki na wszystkich Narnijczyków tutaj. Nie byłam tylko pewna, czy w ten sposób nie niszczył wszystkiego co zaplanowaliśmy i wydawał na Narnijczyków wyrok. 

Z każdym krokiem i obrazem wpadającego w kolejny korytarz chłopaka, coraz to bardziej rozumiałam że wcale nie powinnam czytać, czy wydobywać tego listu. Kornelius napisał go myśląc, że sam może nie dotrze do Kopca i że Kaspian znajdzie go na długo po zakończonej wojnie z Mirazem, kiedy ten mógłby już nie żyć. Chyba nie przewidział, że młody władca może dorwać się do tego listu tej ważnej i skomplikowanej nocy, zwłaszcza gdy jak zostało mi wspomniane - nakazał odwiedziny w jego gabinecie przeprowadzić bez towarzystwa Pevensie.

Nie mógł raczej się spodziewać, że nie tylko oni są w stanie wyciągnąć strzałę.

Wszystko było więc moją winą. Po co ja w ogóle się na taką próbę skusiłam?

Mogłam założyć po prostu, że nie jestem zdolna do zabrania przedmiotu... A jednocześnie z jakiegoś dałam radę...

Zaskoczona i wyrwana z zamyślenia odchyliłam się, kiedy ostrze błysnęło mi przed twarzą, robiąc dwa bliżej nieokreślone kroki uciekłam ku przodowi i oglądając się ujrzałam żołnierza, który wyłonił się z jednych z drzwi, na które nie zwróciłam uwagi. Próbował skrócić mnie o głowę.

Co miałam robić?

Uciekać? bronić się? Zabić? Ale jak...

Teraz poczułam jak absurdalne było wszystko co zrobiłam pchając się do tego ataku. Beze mnie nikt nie wyciągnąłby strzały, nie zaczęłoby się nic psuć. Poradziliby sobie i ja prawdopodobnie bym przeżyła, bo teraz nie widziałam na to szans.

Przypadek?Where stories live. Discover now