XXX. Marna dama

2.8K 187 123
                                    

Patrzyłam na wschód słońca, z wysokości. Tak samo piękny, jak podczas moich pierwszych dni w Narnii, albo jeszcze piękniejszy, gdyż już odbywał się w krainie przepełnionej wolnością i ogólnym szczęściem. Panującym wśród wszystkich kolejno.

Od kilku dni, wstawałam jak najwcześniej, aby z balkonu w mojej prowizorycznej piżamie, móc obserwować to najcudowniejsze zjawisko, napawające mnie jeszcze pełniejszym i niezmąconym spokojem. Wręcz absolutnym.

Szczelniej opatuliłam się kocem, który chronił mnie od rześkiego powietrza, gdyż to uderzało we mnie z każdej ze stron, rozwiewając jednocześnie moją burzę loków, która wróciła do formy tak dobrej, w jakiej jeszcze wcześniej nie przyszło jej istnieć. 

W każdym razie, w samej koszuli, zbyt ciepło tu nie było.

Gdzie się znajdowałam?

Była to jedna z wyższych części zamku, położona we wschodniej jego części. Oczywiście mowa o budynku w centrum stolicy państwa, które właśnie było w trakcie zmiany swej nazwy na taką wręcz legendarną - bo Narnię.

Ogromna, wręcz luksusowa komnata z równie wielkim balkonem, z którego mogłam patrzeć na okolice tak dalekie, że aż dziwiłam się, że nie dostrzegam Ker-Paravel, czy morza. To dopiero byłby widok.

Dalej w to wszystko nie wierzyłam. Jeszcze kilkanaście dni temu budziłam się w moim małym pokoju jako nieszczególnie ważna czy lubiana Wiktoria, a teraz stałam się jednym z narnijskich bohaterów tych czasów. Bardzo dużo może się zmienić w tak krótkiej chwili i wielu rzeczy można się nauczyć, czy dostrzec. Trzeba chyba po prostu mieć na to czas, chęci i sposobność.

Wzięłam jeszcze jeden głębszy wdech, po czym odwracając się zwinnie na bosej stopie, wkroczyłam do swojej komnaty. Najpiękniejszy widok już przeminął, a ja doskonale wiedziałam, że muszę wziąć się do pracy. W zamku było przecież tak wiele do zrobienia, a dzisiejszego wieczoru miał odbyć się obiecany przez Kaspiana bal. Chciałam pomóc, a nie siedzieć w miejscu marnując swój czas.

Ekscytacja w związku z zbliżającą się ucztą, zalewała mi serce, tak samo jak niepokój wiążący się z faktem, że Edmund jeszcze nie powrócił z wyprawy do Kopca, która ponoć miała się przedłużyć i o odwiedziny w ruinach jego dawnego zamku. Nieszczególnie wiedziałam czemu miało to obecnie służyć.

Minęło już cztery dni od bitwy pod Beruną, a ja do tej pory nie widziałam mojej czarnookiej Księżniczki. Ten czas poza regeneracją po trudach i mękach, zajmowałam sobie porządkami w przejętym budynku stolicy i oczywiście rozmowami ze wszystkimi wspaniałymi postaciami jakie tutaj poznałam. Emocji mi nie brakowało, a z każdym przeżywałam coś innego.

Razem z Teussem i Świdrogrzmotem wieszaliśmy zasłony, czy pomagaliśmy w innych porządkach. Z minotaurem przebyłam już niejeden spacer po wiosce, odkrywając jej uroki i obserwując mieszkańców, którzy dopiero oswajali się z myślą, że od tej pory władca nie chciał być tyranem, lecz ich przyjacielem. Ani plemię ludzkie, ani to czystonarnijskie, nie pamiętało już takich czasów.

Z Zuchonem urządzaliśmy konkursy strzeleckie odkrywając zakamarki zamkowych zbrojowni i testując wszystko co wpadło nam w ręce, niczym dzieci ucieszone nowymi zabawkami - że też widok broni po tym wszystkim, potrafił mnie cieszyć. Stała się jednak ona częścią mojej codzienności i choć to abstrakcyjne, jakoś zaczęłam to akceptować.

Z Gromojarem i Profesorem Korneliusem oglądałam nocne niebo, a oni odkrywali przede mną uroki wszechświata tego świata. Obaj wiedzieli naprawdę dużo i mimo iż czułam się przy nich jak zupełny głuptas, uwielbiałam kiedy odkrywali przede mną całe sklepienie niebieskie. Uczyli mnie żyć, jeszcze bardziej niż zrobiły to ostatnie doświadczenia.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz