LXXIII. Poważne kłótnie

482 28 34
                                    

— Tak jasne, najlepiej wyjść! Co za dureń! — zawołałam głośniej, wcale nie przejmując się tym ile par oczu w tej chwili się na mnie zwróci. To co się we mnie gotowało nie pozwalało mi myśleć logicznie do tego stopnia, że gdy ciemnowłosy odwrócił się w moją stronę z zamiarem powiedzenia czegoś, to pierwszym na co wpadłam, było sięgnięcie do znajdującego się obok mnie wazonu, wyszarpania z niego pojedynczych kwiatków i rzuceniem nimi w niego, choć tak właściwie te nawet nie zdołały tam dolecieć i w efekcie tylko poraniłam sobie skórę, jako że inteligentnie trafiłam na jakieś kolczaste roślinki. Warknęłam na to rozzłoszczona, w odpowiedzi nawet nie otrzymując kpiącego uśmieszku.

— Wszystko już usłyszałem, zrozumiałem i wystarczy mi. Przyjazd tutaj był idiotyczny. — odpowiedział mi, gdy odsunął się na bezpieczną odległość z której już niczym nie miał jak oberwać... Jedynie co najwyżej jabłkiem dość znamiennym w naszej relacji, ale akurat takiego nie miałam pod ręką, ani nie zasługiwał na taki zaszczyt.

— Nic nie zrozumiałeś, bo nawet nie próbujesz mnie słuchać. I jedyne co jest idiotyczne to ty w tej chwili. — mruknęłam międzyczasie wystawiając dłoń w jego stronę i wskazując na niego palcem, tak jakbym próbowała przemówić mu do rozsądku, w jego całkowitej głupocie, która irytowała mnie ponad wszystko. Były to wyjątkowo podobne odczucia do tych sprzed kilku lat, gdy używał wobec mnie wyjątkowo niewyszukanych obelg na pewnym szkolnym korytarzu. Frustracja ta zresztą równała się tej natężającej się we mnie na pewnej bezludnej wyspie, gdy w zamiarach miałam ratowanie jego kuzyna, a ten jednak oczekiwał iż będę słuchać jego głupot.

Najwyraźniej moje słowa go uraziły na tyle, że znowu zdecydował się do mnie zawrócić, a przez wyraz jego twarzy, odnosiłam wrażenie że przejdzie do rękoczynów, niezależnie w jakiej formie by te były. Moją jedyną techniką obrony w tej sytuacji okazało się kolejne sięgnięcie do roślin raczej przeznaczonych do sprzedaży niż rzucania. Tym razem jednak zatrzymała mnie silna dłoń, która ogarnęła mój nadgarstek, a dość znacznym szarpnięciem cofnęła nie tylko tę kończynę, a i całe moje ciało, abym przestała stać w przejściu i zgasiła swoją potrzebę awanturowania się.

Obok wówczas przecisnęła się Łusia, która opuszczając kwiecistą klitkę, do której zaprosiłam ich na herbatę, spróbowała doskoczyć do swojego głupiutkiego brata, który widząc to machnął ręką, najwyraźniej darując sobie dalszą szarpaninę, póki co wyłącznie słowną. Cudem, że tylko...

— Wracam do Londynu. I uważam temat za skończony, więc daruj sobie pisanie kolejnych listów. Już i tak wysłałaś o jeden za dużo. — oświadczył hardo, sprawiając wrażenie na tyle wzburzonego, że gdybym była bliżej to splunąłby mi na buty, okazując tym jak bardzo w tym momencie mną gardził - a co ważniejsze wcale szczególnie mnie to nie raniło.

Bardziej natomiast zdenerwował mnie wzmianką iż ostatnia z moich wiadomości, na którą straciłam tyle energii i czasu była całkowicie zbędna - choć fakt, patrząc na to jak wyglądała cała ta rozmowa, mogłam wcale nie szukać Eustachego i nie dobijać się do dawnych przyjaciół.

Bo choć osiągnęłam swój skutek, ale z jakim marnym finałem, którego naiwnie jakoś nie przewidziałam...

Wyszła z tego paskudna kłótnia i masa nieporozumień.

Edmund wyminął swoją siostrę, ewidentnie nie chcąc słuchać jej argumentów, najprawdopodobniej sprowadzających się tylko do tego, aby spróbował na spokojnie skończyć tę dyskusję i chociaż mnie wysłuchać, jednak najwyraźniej zadufana Księżniczka nie była na tyle łaskawa, aby kolejny raz nie oceniać mnie na podstawie pozorów, które sobie ubzdurał... Choć tym razem i ja niezaprzeczalnie nie pozostawałam bez winy, nawet w przypadku przyjęcia dość obszernych wyjaśnień.

Przypadek?Where stories live. Discover now